Kolej na Podróż

Relacja z podróży: Weekend w Rawiczu (12.2015)

Moje podróże –> Weekend w Rawiczu (12.2015)

Pierwszy grudniowy weekend zapowiadał się obiecująco – słońce, wysoka temperatura, dopisywało samopoczucie. Nic, tylko jechać na wycieczkę. Mało tego, w prognozach pogody zapowiadano słońce przez cały następny tydzień, więc myślałem o weekendowych podróżach z Biletem Weekendowym oraz o dodatkowych trzech dniach z REGIOKarnetem. Jeśli chodzi o nocleg, wybór padł na Rawicz, gdzie działa niedrogi hotel. Obiekt noclegowy na stronie internetowej nie podaje maila do rezerwacji, co niezbyt dobrze o nim świadczyło, ale rezerwacja telefoniczna poszła szybko i sprawnie. Zdecydowałem się nie szaleć, wybrałem niewymagającą trasę, przez co nie zaoszczędziłem zbyt wiele na biletach.

Dzień 1 – 5 grudnia 2015 (sobota)

Pobudka o 05:30, poranek, zgodnie z zapowiedziami prognozy pogody, słoneczny i ciepły, przynajmniej jak na grudzień. Około 08:00 udałem się na dworzec kolejowy w Oświęcimiu kupić Bilet Weekendowy z miejscówką na pociąg TLK Morcinek z Katowic do Wrocławia. Miejscówka przy drzwiach, więc czułem, że będzie tłoczno.

Podróż do Katowic bez przygód, przejazd EN57 Kolei Śląskich, bilet kupiony u konduktora za 6 złotych, w oświęcimskiej kasie kosztowałby 8 złotych.

W Katowicach miałem prawie półtorej godziny do odjazdu pociągu do Wrocławia. Wyszedłem na katowicki rynek, aby zobaczyć jarmark bożonarodzeniowy. Szczerze mówiąc, nie wyglądał zbyt imponująco – około 20 stoisk, dużym powodzeniem cieszyły się litewskie wędliny. Dużo tandety, sporo fotografów, klientów jak na lekarstwo. Podczas powrotu na dworzec zaczepiają mnie żule.

Katowice Jarmark

Jarmark Bożonarodzeniowy w Katowicach

Do odjazdu pociągu pozostało 45 minut, poszedłem więc do baru kanapkowego Subway w Galerii Katowickiej, gdzie zrealizowałem kupon śniadaniowy na śniadanie za 7 złotych. Za tę cenę zjadłem coś w stylu omleta z szynką i dwoma warzywami, do tego mój ulubiony sos kowbojski, a do popicia kawa czarna. Co ciekawe, w innych lokalach Subway na śniadanie dają zwykłą kanapkę, w lokalu w Galerii Katowickiej smaczniejszy omlet.

Śniadanie bardzo smaczne, kawa również, żadnych kłopotów żołądkowych. W piekarni kupiłem dwie drożdżówki na drogę, po zakupach biegiem na peron, gdzie czekał pociąg. Pociąg TLK Morcinek zestawiony był tylko z wagonów z przedziałami. Na początku dwa wagony drugiej klasy, potem wagon pierwszej klasy, na końcu wagon drugiej klasy. Miałem rezerwację miejsca w drugim wagonie. Przy pociągu kłębił się tłum podróżnych, podróż nie zapowiadała się tak dobrze, jak w reklamie PKP Intercity.

Szybko odnalazłem swój przedział, zająłem miejsce przy drzwiach, za chwilę do przedziału wparowało małżeństwo (na oko 35-37 lat) z dwojgiem dzieci. Jak się dowiedziałem, jedna córka miała 5 lat, druga 7 lat. W pozostałych przedziałach komplet, w moim przedziale jechaliśmy w pięcioro.

Pociąg na całym odcinku jechał bardzo szybko. Dzieci, początkowo speszone obecnością obcego człowieka, szybko przestały zwracać na mnie uwagę i jak to dzieci, zaczęły się bawić. Trochę rozbrykane, ale mnie to w ogóle nie przeszkadzało. Podsłuchałem rozmowy rodziców – dobrze pracują, jadą do porządnego hotelu na weekend, pójdą do jakiejś drogiej restauracji, a dzieci od małego uczą się języka angielskiego. Dobrze, że nie rozmawiali ze mną, bo zapadłbym się ze wstydu, gdybym miał opowiedzieć o swoich osiągnięciach życiowych.

Za Strzelcami Opolskimi ojciec dzieci wyszedł do toalety, ale bardzo szybko wrócił, zirytowany okupowaniem toalet przez palaczy i smrodem, jaki panuje w toaletach. Palacze to plaga w polskich pociągach. Wprawdzie nie palą na korytarzach, ale przenieśli się do toalet.

Podróżni chodzą po korytarzu ze znudzonymi minami. Podróż dłuży im się, kiedy muszą siedzieć w ośmioosobowych przedziałach. Patrząc na odbicia w szybach widzę twarze młodych ludzi wpatrzonych w smartfon, czytnik e-booków lub czytających książkę, jednocześnie słuchając czegoś przez słuchawki. Wszystko dzieje się w wagonie typu 111A, niezmodernizowanym, z nietypowym obiciem „kanap”, bo fotelami trudno to nazwać. W moim przedziale luźno i wygodnie.

W Brzegu dosiadł się młody mężczyzna w wieku około 20 lat. Od tej stacji część pasażerów stoi na korytarzu. Jest ciepło. Nowy współpasażer poprosił o otwarcie okna. Pomyślałem, że zwariował – pociąg pędzi, grudzień, przewieje nas i przeziębienie gotowe. Otwieramy okno, a tu ciepłe powietrze. Dawniej w grudniu nie było szans na taką pogodę. Mężczyzna zakłada słuchawki i jakoś jedziemy.

Do Wrocławia dojechaliśmy po 13:00. Mogłem jechać dalej, lecz wolałem przeznaczyć ponad dwie i pół godziny na szybki spacer po centrum miasta. Pogoda idealna, im bliżej centrum, tym widać większy tłum ludzi. Jarmark bożonarodzeniowy zorganizowany z dużym rozmachem, ludzi tyle, że trudno przejść. Na Rynku karuzele z kolejką górską – dzieciaki zachwycone, dorośli piją piwo, młodzi pozują do selfie. Chciałem kupić węgierski kurtosz, jednak uznałem, że cena jest zbyt wygórowana.

Wrocław Główny

Pociąg TLK z Katowic na stacji Wrocław Główny

Chwilę pospacerowałem po Rynku, następne punkty mojego spaceru to Wyspa Słodowa, Ostrów Tumski i wyspa Piasek. Muszę powiedzieć, że byłem pod wrażeniem urody i atmosfery tych miejsc, dawniej były to szare, ponure miejsca, obecnie wyglądają pięknie. Ogólne wrażenie popsuły kłódki na Moście Tumskim, zwanym Mostem Zakochanych, a przede wszystkim sprzedawcy kłódek wykorzystujący tę modę. Natomiast patrząc na masowe szaleństwo z selfie w najrożniejszych miejscach i w najróżniejszych pozach nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Głupie miny, kijki do selfie, pozerstwo. Za stary jestem, żeby to zrozumieć.

Wrocław Jarmark

Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu

Po 15:00 zamierzałem zjeść obiad w którymś z barów mlecznych lub barze uniwersyteckim z jedzeniem na wagę. Niestety, gigantyczne kolejki przekreśliły moje plany; ogonki kończyły się na deptakach. Burczało mi w brzuchu z głodu. Trzeba było szybko wracać na dworzec, bowiem za pół godziny odjeżdżał pociąg do Rawicza. Na chwilę wskoczyłem do „Biedronki”, lecz nic nie kupiłem, na dworzec doszedłem ok. 15:30. Od strony wyburzonego dworca autobusowego sfotografowałem piękny zachód słońca.

ARTYKUŁY NA BLOGU:
Wrocław – wrażenia z miasta

W punkcie gastronomicznym kupiłem odgrzewaną kanapkę za 10 złotych. Klient obok mnie kupował tosta, kiedy przyszło do płacenia okazało się, że cena jest o trzy złote wyższa niż wynikałoby to na pierwszy rzut oka z napisów na gablocie. Sprzedawczyni spokojnie odpowiedziała mu, że tam są ceny najtańszych tostów, a rzeczywiste ceny znajdują się na menu za nią, które zostało tak umieszczone, iż klienci nie zwracają na nie uwagi po wejściu do sklepu. Mężczyzna był wkurwiony (celowo używam wulgarnego słowa), ale zapłacił i wyszedł. Nie dziwię się jego złości, też nabrałbym się.

Przechodząc na peron, gdzie stał już pociąg, zauważyłem bar z niedrogimi daniami obiadowymi. Nie było czasu na wizytę. Głód mi doskwierał, ale miałem nadzieję, że po zjedzeniu kanapki jakoś wytrzymam godzinną podróż i zjem coś dobrego w Rawiczu.

 

Wszedłem do pociągu, a z megafonów rozległ się komunikat, iż pociąg odjedzie z dziesięciominutowym opóźnieniem. Stanąłem w przedsionku wagonu bezprzedziałowego, bowiem nie miałem miejscówki i nie chciałem się później przesiadać. Z toalety wyszedł bezdomny, po czym opuścił pociąg. Minęło 10 minut, a pociąg stoi. Stoi, stoi i stoi. Przez skład przeszedł pan sprzedający „piwko jasne”, pasażerowie udawali się do toalety na papierosa. W końcu pociąg ruszył z około 45-minutowym opóźnieniem.

Siedziałem w zmodernizowanym wagonie bezprzedziałowym, podróż szybka i komfortowa, pociąg zmniejszył trochę opóźnienie na trasie. Ku mojemu zaskoczeniu sporo osób wsiadało na stacji Wrocław Mikołajów. Obłożenie w bezprzedziałowym 35%. Do Rawicza dojechaliśmy o 17:50. Chciałem sfotografować ładnie oświetlony dworzec, ale ochroniarz tak dziwnie na mnie patrzył, że się wycofałem.

Zapamiętałem drogę z dworca do hotelu według map Google i ruszyłem w stronę obiektu noclegowego. Pierwsze wrażenie z Rawicza negatywne – na ulicy minąłem pijanych dresiarzy, później przeszedłem przez niedawno wybudowane osiedle, gdzie również grupka młodych osiłków zbierała się do jakiegoś wyjazdu. Osiedle jako tako spokojne, po przejściu rzędu budynków zobaczyłem boisko klubu piłkarskiego Ravia Rawicz, za chwilę moim oczom ukazał się budynek hotelu.

Hotel Sportowy w Rawiczu to niewielki obiekt, z zewnątrz wyglądający całkiem nieźle. Wejście znajduje się od strony bramy na stadion, na parterze jest restauracja, na pierwszym piętrze hotel. Trzeba wejść po schodach i nie ma windy, więc nie jest to miejsce przystosowane dla osób niepełnosprawnych. W recepcji otrzymałem pościel, ręcznik i klucz do łazienki na korytarzu. Recepcjonistka poinformowała mnie również, że w restauracji na dole odbywa się impreza zamknięta, co zauważyłem wcześniej przechodząc obok lokalu. Musiałem szybko udać się do centrum kupić coś do jedzenia, ponieważ kanapka za 10 zł kupiona we Wrocławiu tylko na krótko zaspokoiła głód.

Pokój wyglądał całkiem nieźle, pokój dwuosobowy tylko dla siebie za 41 złotych na noc to dobra cena, tym bardziej, że hotel znajduje się ok. 15 minut piechotą od dworca i bardzo blisko centrum, o czym przekonałem się, idąc kupić coś do jedzenia.

Już po dwóch minutach spaceru doszedłem do ścieżki zbudowanej w miejscu dawnych obwarowań – to legendarne rawickie Planty, podobno drugie pod względem wielkości w Polsce po krakowskich. Na żywo nie robią takiego wrażenia, jakiego można się spodziewać po lekturze w przewodnikach turystycznych. Natomiast centrum z szachownicowym układem ulic wygląda całkiem ładnie. Nie kłują w oczy wszechobecne szyldy reklamowe, jest czysto, w miarę spokojnie, ruch samochodowy również tak nie przeszkadza jak w miastach podobnej wielkości.

O 18:25 doszedłem do rynku. Ludzi jakoś mało, sobota wieczór a Rawicz sprawia wrażenie wymarłego miasta. Pstryknąłem fotkę ratusza i rozpocząłem poszukiwania lokalu gastronomicznego. O 18:30 zamknięto szalet przy ratuszu. O szalecie piszę w ramach ciekawostki, w miastach tej wielkości szalety zamykane są w weekendy zwykle dużo wcześniej, około 13:00 lub 14:00. Ale wracając do tematu, przeszedłem deptak, wstąpiłem do kolektury Lotto tuż przed zamknięciem, aby zakupić 3 zdrapki łącznie za 5 złotych.

Obszedłem kilka ulic, poza pizzerią przy ulicy Grunwaldzkiej nie znalazłem nic, gdzie mógłbym zjeść posiłek. Przygotowywałem się na najgorsze, czyli brak posiłku. Przy rynku zauważyłem Polo Market. Przy deptaku był inny sklep spożywczy nienależący do żadnej sieci, spodziewałem się jednak wysokich cen, dlatego na razie wybrałem się na zakupy do Polo Marketu.

ARTYKUŁY NA BLOGU:
Rawicz – wrażenia z miasta
Rawicz – dworzec kolejowy
Hotel „Sportowy” w Rawiczu – recenzja

Przy wejściu stały dwie starsze panie, przy kasie kasjerka w średnim wieku, po sklepie chodziło kilkoro klientów. Z początku zamierzałem iść bez dużego, nieporęcznego koszyka, ale starsze panie głośno powiedziały niby do siebie „No patrz, jak wchodzi”. Wziąłem więc ten koszyk, pomiędzy regałami zauważyłem jeszcze jedną panią z obsługi. Kupiłem dwie drożdżówki, dwie bułki i wodę mineralną. Zapłaciłem w kasie, kiedy odłożyłem koszyk, jedna ze starszych pań rzuciła się w jego stronę i kiedy nic nie znalazła z grymasem zawodu krzyknęła „Nic nie ma”. Nie wiem, na co zbierały, ale zachowywały się nietaktownie. Czułem się w tym sklepie jak jakiś intruz. Kasjerka była w porządku, te panie wyglądały tak, jakby stały tam tylko po to, żeby komentować wygląd i zakupy innych klientów.

O 19:45 zrezygnowałem z poszukiwań dobrego lokalu gastronomicznego. Zdecydowałem się na tortillę z pizzerii „Angello” przy ulicy Grunwaldzkiej. Do wyboru była pizza, zestaw obiadowy typu gyros + frytki, kebab oraz właśnie tortilla. Cena za dużą tortillę 12 złotych, spodziewałem się więc gigantycznej porcji jak w Prudniku. Pizzeria malutka, cztery stoliki, lada, widać wszystko, co się dzieje w kuchni, nie ma toalety. Obok mnie klient jadł zestaw obiadowy. Kiedy oczekiwałem na tortillę, przyjechał kierowca rozwożący zamówienia. Rozłożył laptop na wolnym stoliku, usiadł, utkwił wzrok w ekranie laptopa. Za kilka minut słyszę brzęk tłuczonego szkła – rozbił szklankę i jakąś dekorację.

Po kilku minutach dostałem tortillę na wynos. Początkowo chciałem zjeść posiłek w hotelu, lecz tortill wydawała mi się mała w stosunku do oczekiwań, więc usiadłem na Plantach i zacząłem jeść. Zrobiło się już chłodno, było pusto, co jakiś czas przeszedł jakiś przechodzień z psem. Porcja okazała się mała, niewarta swojej ceny, a także niezbyt smaczna. Niestety, w weekendy w Rawiczu nie ma gdzie zjeść na mieście. Taka smutna prawda.

Rawicz ratusz

Ratusz w Rawiczu

Nie najadłem się. Spacerowałem jeszcze po osiedlu szukając jakiegoś fast-fooda z zapiekanką, lecz poza zwykłą „Żabką” i monopolowym nie znalazłem nic. Wróciłem do hotelu.

W hotelu oprócz mnie nocowała jedna rodzina. Na koniec dnia postanowiłem zrobić herbatę w kuchni. Wszystko wyglądało pięknie, dopóki nie otworzyłem pokrywy czajnika bezprzewodowego. Syf aż strach. Zrezygnowałem z herbaty.

W pokoju pościeliłem łóżko. Pościel była niedopasowana do rozmiaru kołdry i ścielenie łóżka trochę trwało. Hotel ogólnie jest czysty, cichy, przyjemny. Gdyby nie drobne niedogodności, mógłby mieć dużo lepsze recenzje.

Zdrapałem jeszcze trzy zdrapki zakupione w kolekturze Lotto. Wszystkie wygrane, ale tylko w jednej trochę większa wygrana. Dzięki niej trochę zaoszczędzę na wycieczce.

Położyłem się spać o 21:00, w restauracji właśnie kończyła się impreza. Brak porządnego obiadu dał o sobie znać w nocy – w środku nocy musiałem zjeść dwa batony. Mimo to wyspałem się – łóżko wygodne, cisza, spokój. To lubię.

Rawicz - hotel sportowy

Hotel Sportowy w Rawiczu

Hotel Sportowy Rawicz

Hotel Sportowy w Rawiczu – wnętrze pokoju

Dzień 2 – 6 grudnia 2015 (niedziela)

6 grudnia 2015 planowałem przejechać się pociągiem specjalnym Kolei Dolnośląskich relacji Rawicz – Wrocław, po drodze zwiedzić Żmigród i sfotografować dworzec w Obornikach Wielkopolskich, a na koniec zwiedzić Leszno. Pociąg odjeżdżał z rawickiego dworca o 10:55, miałem więc trochę czasu na zwiedzanie miasta w świetle dnia.

Obudziłem się o 06:00, wziąłem prysznic, chwilę odpocząłem, kiedy pierwsze promienie grudniowego słońca zaczęły przebijać się przez chmury, wyruszyłem na miasto.

Przed ósmą rano było jeszcze chłodno, na ulicach pusto, promienie słoneczne jeszcze nie pozwalały robić przyzwoitych zdjęć. Spacerowałem dookoła wymarłego centrum miasta z plecakiem, co zwróciło uwagę policjantów. Radiowóz kilkakrotnie przejechał obok mnie, na szczęście policjant nie zatrzymał radiowozu, lecz jego spojrzenie mówiło wszystko. Pierwszą część zwiedzania zakończyłem na osiedlu przy ulicy Zagłoby.

Wróciłem do hotelu, odpocząłem godzinę, o 09:15 poszedłem po raz drugi do centrum. Tym razem było cieplej, słońce oświetlało fasady kamienic, a i ludzi na ulicach spacerowało więcej. Przyjemna, małomiasteczkowa atmosfera.

O 10:20 poszedłem do kolektury odebrać wygraną. Wchodzę, a tam przy stoliku cztery starsze osoby zdrapują zdrapki, czwarty pan idzie kupić następne, dodatkowo jeszcze jeden młody mężczyzna skreśla kupon. Gdybyście widzieli ich miny – skupienie, emocje, błysk w oczach.

Spieszyłem się na dworzec, więc dyskretnie opuściłem to miejsce. Z centrum do dworca kolejowego szybkim krokiem doszedłem w 10 minut. Po drodze na uwagę zasługuje budynek Poczty Polskiej.

Jak pisałem, planowałem przejazd pociągiem specjalnym Kolei Dolnośląskim zestawionym z dwóch nowych Impulsów, nazywanych „Jaszczurami”. Jak na Mikołajki przystało, przejazd był bezpłatny, po peronie kręcił się święty Mikołaj, rozdawano też jakieś upominki. Niestety, jedno spojrzenie na pociąg i wszystko jasne – ludzi tyle, że nie da się wejść. Ludzie ściśnięci jak sardynki, desperaci próbują się wepchać do środka, ja zrezygnowałem.

Na szczęście na sąsiedni peron właśnie wjeżdżał pociąg IC Heweliusz relacji Wrocław – Gdynia. Wsiadłem, usadowiłem się w bardzo wygodnym wagonie bezprzedziałowym. Szkoda, że podróż do Leszna trwała niecałe 15 minut. Jazda w takich warunkach to czysta przyjemność.

Druga klasa

Wagon bezprzedziałowy drugiej klasy w IC Heweliusz

W Lesznie ponad dwie godziny na zwiedzanie. Krótki rekonesans po budynku dworca, następnie wyjście na miasto. Sprawdziłem jeszcze godziny odjazdów busów do Wschowy. Niedziela, więc tych busów było jak na lekarstwo, a słońce zachodzi wcześnie. Zwiedzanie po zmroku nie miało sensu, dlatego zrezygnowałem z tej części programu.

Leszno dworzec

Dworzec kolejowy w Lesznie

Dwie godziny w zupełności wystarczą na spacer po centrum Leszna. Miasto niby ładne, ale brakuje w nim czegoś, co przyciągnęłoby turystów na dłużej. Trudno cokolwiek zarzucić – jest gdzie zjeść, leniwe spacery całych rodzin po rynku i okolicach nadają temu miejscu miłą atmosferę, z wyglądu centrum też ładne, lecz czegoś brakuje. Byłem w Lesznie po raz drugi, za pierwszym razem odniosłem podobne wrażenie. Poza rynkiem najbardziej podobała mi się ulica Szkolna.

ARTYKUŁY NA BLOGU:
Leszno – wrażenia z miasta
Leszno – dworzec kolejowy

Leszno rynek

Rynek w Lesznie

Na dworcu kupiłem kanapkę za 3,5 zł, pociągiem PKP Intercity pojechałem do Kościana. Pociąg ze zmodernizowanych wagonów, obłożenie dość duże. Stanąłem w przedsionku, gdzie akurat przebywał podejrzanie wyglądający osobnik, wracający z budowy z Rawicza do Szamotuł. Od słowa do słowa nasza rozmowa przeszła na sądy, bo wspomniałem coś o Wronkach. Koleś myślał, że ma do czynienia z leszczem w tych sprawach, a ja go zaskoczyłem swoją wiedzą na temat działalności wymiaru sprawiedliwości. Pięcioletnie doświadczenie przydało się, chociaż on siedział znacznie dłużej niż ja jeździłem po sądach i prokuraturach.

Piękna pogoda zachęcała do zwiedzania. Kościan miałem w planach od lat, jeszcze kiedy tamtejszy dworzec straszył pasażerów wyglądających z okien przedziałów podczas postoju pociągów. Perony się nie zmieniły, natomiast dworzec kolejowy po remoncie wygląda dużo lepiej. Dworzec autobusowy po przeciwnej stronie to tragedia, budka z fast-foodami, w której przesiadują podejrzane typy, dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy.

Kościan dworzec

Dworzec kolejowy w Kościanie

Na Kościan przeznaczyłem półtorej godziny. Z dworca do rynku idzie się około 10 minut. Podczas spaceru usłyszałem dziwny język jakiegoś rozmawiającego małżeństwa – wydawało mi się, iż mówią jakimś językiem wschodnim, brzmiącym tak śpiewnie jak języki krajów byłej Jugosławii. Potem mijam kolejną rodzinę, a oni mówią tak samo – przeciągane litery, ton głosu zmieniający się w trakcie wypowiadania wyrazu, brzmi to niczym melodia. Potem następni. Najpierw pomyślałem, iż Ukraińcy masowo osiedlili się w Kościanie, później przysłuchiwałem się ich rozmowom. Mówili prawidłową polszczyzną, ale z jakimś dziwnym akcentem. Nie popełniali błędów językowych pod względem leksykalnym, zdania budowali prawidłowo, jednak ich wymowa była zupełnie inna. Dopóki nie przysłuchałem się im, byłem przekonany, że to cudzoziemcy.

Samo miasto przeciętne. Krótki deptak, nieduży rynek, bardzo dużo samochodów w centrum – zaparkowanych i przejeżdżających. Bulwary przy Kanale Obrzańskim zaniedbane – nieutwardzone ścieżki, nieotynkowane budynki, rozpadające się domy. Szkoda, bo akurat Kanał Obrzański stwarza duże pole do popisu dla osób chcących wypromować Kościan jako miejsce do aktywnego wypoczynku. Lokale gastronomiczne nieczynne, w centrum kilka supermarketów.

Kościan rynek

Rynek w Kościanie – jak tu zrobić ładne zdjęcie

Zwiedziłem też miejsce, które wydawało mi się parkiem, bowiem przez bramę zmierzało do niego sporo dziwnie wyglądających, ale mówiących z normalnym akcentem, ludzi. Po wejściu zauważyłem, iż znalazłem się na terenie szpitala neuropsychiatrycznego, co tłumaczyło zachowanie ludzi. Paradoksalnie chyba najładniejsze miejsce w mieście.

ARTYKUŁY NA BLOGU:
Kościan – wrażenia z miasta
Kościan – dworzec kolejowy

Zabudowa centrum Kościana wygląda wprawdzie przeciętnie, lecz na tle budynków wyróżnia się kilka zachowanych, przedwojennych willi. Ogólnie miasto, które można zwiedzić, ale też można pominąć.

Pociągiem TLK Zefir wróciłem do Rawicza. Obłożenie duże, tylko w jednym wagonie z przedziałami pusto. Ucieszyłem się, że będę sam przedziale. Wagon miał jedną wadę – nie działało ogrzewanie. Konduktor zaproponował przesiadkę do innego wagonu, ja wolałem jakoś przetrzymać 40 minut podróży. Za oknem delikatne promienie słońca oświetlały pola, piękny polski krajobraz przywoływał nostalgię dawnych czasów. Czasów dzieciństwa, kiedy człowiek nie miał pojęcia, jak brutalne i bezsensowne jest życie.

W Lesznie dosiadło się sporo osób. Wysiadłem w Rawiczu, gdzie lada chwila miał przyjechać z powrotem pociąg specjalny Kolei Dolnośląskich. Pociąg rzeczywiście za kilka minut wjechał na peron dworca. Skład zestawiony z trzech jednostek, wysiadły setki ludzi. Przez 30 minut można było zwiedzać pociąg. Część pasażerów utworzyła żywy łańcuch, trzymając w ręku łańcuszek, którym uroczyście udekorowano choinkę w holu rawickiego dworca. Chętni mogli sobie zrobić zdjęcie ze świętym Mikołajem. O 16:10 pociąg wyruszył w podróż do Wrocławia bez postojów.

Rawicz prezentacja

Prezentacja pociągi 31We Kolei Dolnośląskich

Nadszedł czas na zakupy i spacer po centrum. Zapadł zmrok. Tym razem zrobiłem zakupy w „Biedronce”, następnie bezskutecznie kontynuowałem poszukiwania przyzwoitego lokalu gastronomicznego. W budce naprzeciwko dworca sprzedawali jedynie hot dogi. Na wszelki wypadek w sklepiku na dworcu zaopatrzyłem się w kanapkę.

Po 18:00 wszedłem do pokoju hotelowego, rozpakowałem się i po chwili wahania zszedłem na dół, do restauracji „Sportowej”, zapytać się, czy mają czynne. Wprawdzie mieli czynne, ale widać było, że szykuje się jakaś impreza. Ceny jak na restaurację, ani niskie, ani wygórowane. Zamówiłem pierogi ruskie. Danie smaczne, lecz jadłem w pośpiechu, aby skończyć przed początkiem imprezy. Tak czy siak, jakość w porównaniu do wczorajszej tortilli nieporównywalna, oczywiście na plus. Po 19:30 obejrzałem wiadomości, przed 21:00 położyłem się spać. Zasnąłem szybko, bo rano trzeba było wstawać na pociąg.

Dzień 3 – 7 grudnia 2015 (poniedziałek)

Według prognoz pogody miało nadal być pięknie i słonecznie. W poniedziałek planowałem zwiedzanie Ponieca, Krotoszyna i Ostrowa Wielkopolskiego, następnego dnia powrót do Oświęcimia, połączony ze zwiedzaniem Ostrzeszowa.

Niestety, pochmurny poranek pozbawił mnie złudzeń. Było ciepło, niebo zaciągnęło się chmurami, na dworze kałuże przypominały o opadach deszczu. Trzeba było wracać.

O 07:20 pojawiłem się na rawickim dworcu. Trochę wygrałem, więc miałem do wyboru – dopłacić i pojechać bezpośrednim pociągiem IC Przemysław, czy jechać z przesiadkami na REGIOKarnecie. Musiałem zapytać się w kasie o cenę biletu do Katowic. Pech chciał, że pani przede mną chciała skorzystać z promocji Wcześniej miesiąc przed podróżą, co dałoby jej 30% zniżki. Kasjerka nie potrafiła znaleźć połączenia i zarezerwować miejsca w wagonie sypialnym. Po 10 minutach kolejka do kasy sięgała wyjścia z dworca, a ludzie zaczynali się denerwować. Kasjerka więc poprosiła panią, aby poczekała, aż kolejka będzie mniejsza. Zapytałem się o cenę biletu na IC Przemysław, co zdenerwowało kasjerkę, bowiem „taka kolejka, a ja chcę jakiejś informacji”. Pomyślałem, pal licho, dałem jej do podbicia REGIOKarnet (został mi jeden dzień do wykorzystania), a ona na to, żebym szedł na koniec kolejki.

Poszedłem, w kolejce około piętnastu osób. Na szczęście REGIO Kamieńczyk jadący w stronę Wrocławia opóźniony o 15 minut. W końcu doszedłem do kasy, kiedy kasjerka powiedziała mi, iż bilet kosztuje 60 złotych, zdecydowałem się jechać z przesiadkami z REGIOKarnetem. 60 zł + 6 złotych na pociąg Kolei Śląskich a 25 złotych za całość to duża różnica. Pani w kasie nie widziała jeszcze REGIOKarnetu i mówiła, że musi dzwonić do większej stacji, co z tym zrobić. Zniecierpliwiony wytłumaczyłem, iż to wystarczy podbić, nie trzeba nigdzie dzwonić. Na koniec podbiła mi ten bilet i tłumaczyła się, jakoby myślała, że chcę ten bilet zwrócić.

Rawicz kolejka

Kolejka do kasy w Rawiczu

Pobiegłem na peron, gdzie akurat wjeżdżał pociąg relacji Poznań – Szklarska Poręba. Pociąg zestawiony z wagonów bezprzedziałowych Marlboro do stacji Skoki obłożenie niewielkie, zająłem miejsce w dawnej pierwszej klasie. Podróż szybka, pociąg nie zatrzymywał się na wszystkich stacjach, przez co nie czuć było wielkiej różnicy pomiędzy pospiesznym a tym pociągiem de facto przyspieszonym. Za oknem pada deszcz.

Kamieńczyk

Pociąg Kamieńczyk z Poznania do Szklarskiej Poręby

Kamieńczyk

Pociąg Kamieńczyk – wnętrze

We Wrocławiu zamiast półtorej godziny na zwiedzanie zostało mi 40 minut. Zdążyłem tylko skoczyć do piekarni po drożdżówki i musiałem wracać na pociąg. Zaszalałem, kupując knyszę z warzywami za 8 zł. Knysza mnie rozczarowała, niepotrzebnie wydane pieniądze.

Następna część trasy pociągiem REGIO Wrocław – Kędzierzyn-Koźle. Obłożenie wysokie, cała podróż w przedsionku. Pytałem się sympatycznego konduktora, czy lepiej jechać do Kędzierzyna-Koźla i tam przesiąść się na pociąg do Gliwic, czy poczekać na przesiadkę w Opolu. Co ciekawe, jedna z wyszukiwarek nie pokazywała pociągu z Opola do Gliwic. Niemal całą podróż przegadałem z konduktorem, luźna rozmowa o ofertach i sytuacji na kolei poprawiła mi humor.

Wrocław Główny

Dworzec Wrocław Główny w strugach deszczu

W Opolu musiałem czekać ok. 55 minut na pociąg do Gliwic. Poszedłem na rynek, po drodze odebrałem wygraną w zdrapkach i kupiłem trzy nowe zdrapki – tym razem wydałem 3 złote i tyle samo wygrałem.

Na Rynku w Opolu kupcy otwierali kramy na jarmarku bożonarodzeniowym, znacznie skromniejszym niż w Katowicach i Wrocławiu. Pochmurno, zimno, ale deszcz nie pada.

Rynek w Opolu

Do Gliwic podróż zwykłym EN57. Pociąg niemal przez cały czas jedzie szybko po wyremontowanej trasie, zwalnia jedynie w okolicy remontowanego mostu.

EN57-871

EN57-871 jako pociąg Opole – Gliwice

W Gliwicach szybka przesiadka na ELF Kolei Śląskich. Dużo uczniów i osób wracających z pracy, wszystkie miejsca pozajmowane, sporo osób stoi. Do Katowic dojeżdżamy bez przygód.

Ostatni etap podróży to przejazd z Katowic do Oświęcimia. Wyjazd z Katowic o 14:30. W Katowicach zdążyłem zrealizować kolejny kod rabatowy na śniadanie w barze Subway, kupiłem też drożdżówkę za 1,5 zł. Wyszedłem na peron, a tam tłum. Myślałem, że czekają na jakiś pociąg do Warszawy, kiedy podjechał EN57, wszyscy idą do pociągu.

Jedyna przygoda podczas podróży do Oświęcimia to widok na bójkę na nieczynnym peronie 5 w Katowicach. Trzech dresiarzy biło się z mężczyzną w średnim wieku lub była to zwykła napaść.

W Imielinie wysiadły co najmniej dwie wycieczki klasowe, w moim wagonie oprócz zwykłych podróżnych siedziało sporo licealistek wracających do Oświęcimia. Niektóre sobie śpiewały, inne plotkowały o ciuchach, jeszcze inne robiły zdjęcia na portale społecznościowe.

Na peronie dworca w Oświęcimiu skończyła się moja podróż. Pozostał trzykilometrowy spacer do domu.

PODSUMOWANIE

Podróż udana, ale nie do końca niskobudżetowa. Teoretycznie mogłem wrócić już w niedzielę pociągiem TLK Zefir, dzięki czemu zaoszczędziłbym 41 złotych za nocleg + 25 zł za REGIOKarnet. Z drugiej strony trudno było przewidzieć załamanie pogody.

Jak zwykle nie było niezwykłych przygód ani romansów.

%d bloggers like this: