Artykuł nie dotyczy bezpośrednio spraw kolejowych, ale wczorajszy wpis na jednym z najbardziej znanych polskich blogów podróżniczych skłonił mnie do kolejnej refleksji nad rynkiem polskich portali i blogów turystycznych. Zapewne wielu z was, prowadząc strony internetowe i blogi o podróżach, liczy na podróże sponsorowane lub współpracę, dzięki której będziecie mogli zarobić na wymarzoną podróż. Uda się jednemu na tysiąc, ale nie o tym będzie ten artykuł.
Dziesięciu polskich blogerów podróżniczych i kulinarnych zostało zaproszonych przez jedną z organizacji promocji turystyki do Gruzji. Mieli zapewniony przelot tam i z powrotem, noclegi w luksusowych hotelach, wyżywienie, transport, a organizatorzy postarali się o tygodniowy program mający na celu pokazanie Gruzji z najlepszej strony. Czyli wszystko cacy. Pewnie myślicie, że byłem wśród nich. Nie, nie byłem i nie będę. Nie jestem młody, zdrowy, piękny i bogaty. Nie obchodzi mnie, co działo się na wycieczce, chcę jedynie podzielić się refleksjami na temat reakcji na ten wyjazd w polskiej blogosferze.
Otóż autor wpisu oraz spora część polskich blogerów podróżniczych narzeka, że Gruzja idzie w kierunku masowej turystyki oraz uważa, iż nie tak powinna wyglądać promocja kraju.
Dlaczego nie? Na przykład nocowanie w sieciowym luksusowym hotelu to nie jest coś dla prawdziwego podróżnika. Mam wrażenie, że w polskiej blogosferze jedynym godnym noclegiem jest nocleg na dziko, nocleg u kogoś w ramach couchsurfingu lub w najtańszym hostelu w sali wieloosobowej. Nie podoba mi się, z jaką pogardą prawdziwi podróżnicy odnoszą się do osób ceniących sobie komfort, nawet kosztem większego wydatku. Miałem okazję porównywać noclegi różnej jakości i wierzcie mi – po nocy spędzonej w przyzwoitym (nie luksusowym) obiekcie człowiek czuje się o wiele lepiej niż po nocy spędzonej na dworcu lub w sali ośmioosobowej z imprezowiczami. A jeżeli jesteście z dziewczyną…
Drugim zarzutem jest udawana „gruzińska biesiada„. To trochę rozumiem, rzeczywiście nie ma tu nawet cienia autentycznej gruzińskiej gościnności. Osobiście nie chodzę na żadne biesiady, imprezy itp. , więc nie będę się wypowiadał.
Kolejne zarzuty dotyczą pokazywanych miejsc, zorganizowanego transportu (przecież prawdziwy podróżnik podróżuje tylko autostopem lub rowerem), promowaniem kraju poprzez pryzmat bogatych turystów nocujących w najlepszych hotelach.
Autor, a wraz z nim inni podróżnicy, ubolewają, że Gruzja (tutaj raczej lepszym słowem będzie Adżaria), traci swój dziewiczy, nieskażony przez masową turystykę charakter. Czyli inaczej mówiąc, kończy się autentyczna gościnność, Gruzini też chcą zarobić, chcą się rozwijać. Podróżnicy myślący w ten sposób powinni się zastanowić, co by się stało, gdyby Polska nie chciała zarobić na turystach, gdyby Polska się nie rozwijała i nie promowała w mediach. Czy każdy kraj ma zostać skansenem tylko po to, aby mogli przyjechać „backpapersi” z innych krajów i zwiedzać za grosze lub za darmo? Czy mieszkańcy mają żyć w nędzy widząc inne kraje zarabiające na turystach? Oczywiście moim zdaniem należy wszystko wypośrodkować – nie chodzi mi tu o zdzieranie z turystów poprzez windowanie cen, ale nie przesadzajmy też w drugą stronę.
Co do noclegów i podróżowania jak najniższym kosztem wielokrotnie pisałem – wszystko wygląda pięknie, kiedy jesteście młodzi, zdrowi, bogaci, nie martwicie się o każdy dzień. Ale kiedy przychodzi trzydziestka i zdrowie zaczyna szwankować, człowiek zmienia wartości. Wierzcie mi, czasami lepiej na przykład dołożyć kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych za wygodniejszy transport (bo później jakiś czas bolą stawy od zbyt małej przestrzeni pomiędzy siedzeniami), za porządny nocleg (na przykład podczas noclegu na dziko możemy dostać zapalenia dróg moczowych, a leki kosztują).
W młodości inaczej wygląda również planowanie czasu wypraw. Przecież nie trzeba przejmować się urlopem – można pojechać sobie na miesiąc, zwiedzać, oszczędzać, a później wrócić i odchorować. Ktoś pracujący nie ma takiej możliwości – kilka tygodni urlopu, na chorobę nie można sobie pozwolić. Inaczej patrzą na życie osoby żyjące beztrosko, a inaczej osoby mające rodzinę.
Zgadzam się z autorem i podróżnikami co do zorganizowanego transportu i programu zwiedzania. Z transportem zgadzam się z tego powodu, że autobusami, czy busami nie jeżdżę – uznaję tylko pociągi. Taki już jestem. Natomiast ustalony co do minuty program zwiedzania to nie dla mnie. W przypadku organizatora tego wyjazdu można to jednak zrozumieć; chodziło przecież przede wszystkim o pokazanie kulinarnych atrakcji kraju.
Niektórzy komentatorzy krytykują udział w podróży sponsorowanej, a jedna z komentujących nazywa to wręcz „prostytuowaniem się”. No ludzie, kto nie wziąłby udziału w takiej podróży? Jedziecie za darmo, macie noclegi, wyżywienie, potem tylko napisać artykuł. Jasne, że „prostytuowaniem się” można nazwać nieobiektywne, przejaskrawione artykuły napisane jako wdzięczność dla organizatora. Jednak to samo dotyczy kampanii reklamowych, na których zarabiają najbardziej znani blogerzy.
Wiele osób twierdzi, że blogi i portale powinny być niekomercyjne, prowadzone z pasji, bez chęci zysku. Tylko z czego ich autorzy mają się utrzymać? Wbrew pozorom podróże kosztują – można znaleźć niedrogi lot, ale ubezpieczenie, często wizy, wyżywienie, sprzęt – trochę pieniędzy potrzeba. Jeżeli macie „ciepłą posadkę” na uczelni lub gdzieś w zarządzie dużej firmy – żaden problem. Tak samo ze stypendystami różnych organizacji. Gorzej, jeżeli nie macie nic. Pisanie bloga to poświęcony czas. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, ile trzeba włożyć wysiłku w napisanie porządnego artykułu. Niestety, dobra jakość kosztuje. Tylko osoby wypromowane przez media mogą znaleźć sponsorów, inni sami muszą zarobić na podróż.
Dużo osób pyta mnie, jak to wygląda z podróżami sponsorowanymi. Otóż często zdarza się, że biura promocji jakiegoś regionu lub kraju zapraszają do siebie znanego blogera na kilka dni lub na tydzień, aby później przygotował kilka artykułów na temat danego regionu na swoim blogu. Wiadomo – bloger ma zapewniony transport, noclegi, wyżywienie, czasami dostanie również kieszonkowe na drobne wydatki. Dotyczy to tylko najbardziej znanych blogerów, wypromowanych przez media, również z reguły młodych, pięknych, zdrowych i bogatych. Ważna jest także liczba fanów na Facebooku oraz nagród dla bloga. Ja do takich nie należę.
Pewnie jesteście ciekawi, czy wziąłbym udział w takiej podróży sponsorowanej? W takiej z transportem autobusami na pewno nie, ale gdybym miał możliwość pojechania do jakiegoś kraju na tydzień z opłaconym przelotem, noclegami i wyżywieniem, a organizator pozwoliłby mi pojeździć miejscowymi pociągami do ciekawych miejsc, nie wahałbym się ani przez chwilę. Co do zorganizowanego programu – wolałbym mieć swobodę, ale wcześniej zgłosiłbym organizatorowi swoje pomysły.
Gdybym miał tworzyć relację, kierowałbym się trochę innym wariantem niż wychwalanie pod niebiosa nawet najbrzydszych miejsc – po prostu nieprzyjemności przemilczałbym, brzydkie miejsca również pominąłbym milczeniem, a organizatorom przesłałbym uwagi krytyczne lub propozycje zmian w osobnym dokumencie. Byłoby wprawdzie trochę mniej artykułów, lecz moim zdaniem jest to bardziej obiektywne niż hurraoptymistyczne artykuły z wyretuszowanymi zdjęciami.
Ze względu na mój wiek, wygląd i brak statusu gwiazdy medialnej nic takiego jednak nie grozi.
Co do tego artykułu – nie ma on na celu wywoływanie jakiegoś konfliktu z polską blogosferą, ani nie jest wymądrzaniem się. Denerwuje mnie obecny na polskich blogach jakiś mentorski ton uważający za gorszych wszystkich wydających więcej niż tzw. „grosikowi turyści” lub „backpapersi„. Więcej wyrozumiałości, a wszystkim będzie się żyło lepiej.