Wrocław odwiedzam chętnie, choć dość rzadko – średnio raz na rok. W tym roku pojechałem tam w grudniu, w okresie przedświątecznym, kiedy zaczął się już Jarmark Bożonarodzeniowy. Bardzo lubię atmosferę w centrum stolicy Dolnego Śląska, dlatego bez wahania poszedłem na spacer podczas kilkugodzinnego oczekiwania na pociąg do innego miasta, gdzie miałem zarezerwowany nocleg, bowiem tym razem nie chciało mi się spać na wrocławskim dworcu.
Wrocław opisywali chyba wszyscy blogerzy podróżniczy, stron z opisami zabytków i największych atrakcji turystycznych jest bez liku, dlatego tylko krótko opiszę moje wrażenia ze spaceru po ścisłym centrum miasta.
Myślałem, że we Wrocławiu nic mnie nie zaskoczy. W sobotnie popołudnie dworzec kolejowy Wrocław Główny tętnił życiem, pojawiło się kilka nowych lokali gastronomicznych, niemile zaskakiwały jedynie ceny. Dworzec autobusowy w budowie, zniknęły budki z moimi ulubionymi, niedrogimi kanapkami. Plac przed dworcem wydał mi się jeszcze ładniejszy niż kiedyś, od razu zwróciłem uwagę na nowo wybudowany hotel „Ibis Style Wrocław” oraz odmalowaną elewację budynku hotelu „Piast”.
Udałem się w stronę Rynku moją ulubioną trasą – ulicą Piłsudskiego, a potem ulicą Świdnicką, po drodze fotografując Pomnik Anonimowego Przechodnia. Pomnik zachwyca mnie za każdym razem, widać wprawną rękę twórcy (lub twórców). Przechodniom i turystom także się podoba. Rzeźbie babci w chuście ktoś dla żartu włożył bułkę do „koszyka”.
Fosa Miejska nabierała kolorów w delikatnych promieniach grudniowego słońca, bardzo ładnie prezentował się niedaleki kościół, Promenada Staromiejska także wydała mi się ładniejsza niż podczas ostatniej wizyty w lecie 2014 roku. Na ulicach było mnóstwo ludzi – wracających z pracy, studentów, turystów, odniosłem wrażenie, iż ludzie we Wrocławiu chodzą dużo szybciej niż w moim Oświęcimiu, czy choćby w Krakowie, jakby dokądś się spieszyli.
Dalej zobaczyłem dobrze znane mi budynki – Operę Wrocławską, hotel „Monopol” oraz kościół św. Stanisława, Wacława i Doroty. Akurat trwał remont przejścia podziemnego pod ulicą Kazimierza Wielkiego, więc kilka minut musiałem czekać na zielone światło na przejściu dla pieszych. Zbliżałem się do jednego z moich ulubionych polskich rynków (moje ulubione rynki to wrocławski i krakowski).
Część ulicy Świdnickiej funkcjonująca jako deptak była już zastawiona straganami Jarmarku Bożonarodzeniowego. Zdziwił mnie tłum ludzi, największą popularnością w tej części jarmarku cieszyły się „przysmaki litewskie”, czyli różne wędliny. Na Rynku kolejne stoiska i karuzele, w tym kolejka górska. Ceny zniechęcały do kupna czegokolwiek, Po drugiej stronie Rynku było znacznie spokojniej, mniej ludzi, promienie słońca ładnie oświetlały zabytkowe kamienice. Miałem ochotę wejść na wieżę widokową kościoła, ale nie było czasu.
Skierowałem swoje kroki w stronę Wyspy Słodowej. Tu również zaskoczenie – wyspa zadbana, dużo ławek, brukowana ścieżka, lampy, świetne miejsce na spacery. Kontynuowałem swój spacer w kierunku Ostrowa Tumskiego – tam po raz ostatni byłem siedem lat temu. Miejsce to bardzo się zmieniło. Jest czyściej, przyjemniej, raziły mnie jedynie „kłódki miłości” na Moście Tumskim, kolejna bezsensowna moda importowana z Zachodu. Oczywiście na modzie skorzystali handlarze przy moście, sprzedając kłódki po niezbyt atrakcyjnych cenach.
Ostrów Tumski bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ale jeszcze bardziej zaskoczyła mnie panorama tego miejsca z bulwaru Piotra Włostowica na sąsiedniej wyspie Piasek. Widok przypominał panoramę jakiegoś zachodnioeuropejskiego średniowiecznego miasta. Szkoda, że zamknięty był bulwar Xawerego Dunikowskiego, ponieważ wyszłyby dużo ładniejsze zdjęcia.
Doszedłem do hali targowej i czas się skończył. Musiałem powoli wracać na dworzec. Miałem nadzieję na zjedzenie niedrogiego obiadu w barze „Bazylia” lub w barze mlecznym „Miś”, lecz ogromne kolejki zmusiły mnie do rezygnacji z posiłku. Na dworzec dotarłem zaledwie kilka minut przed planowym odjazdem pociągu, nie było więc mowy o posiłku w niedrogim dworcowym barze, o którym wcześniej nie wiedziałem, albo w bistrze „Station” naprzeciwko dworca. Zadowoliłem się niezbyt smaczną kanapką za 10 złotych. Nie wiedziałem, że pociąg odjedzie z godzinnym opóźnieniem…
Wrocław to miasto z pozytywną atmosferą, którą odczuwam przy każdej wizycie. Lubię tu wracać, pomimo wysokich cen na dworcu i trudności w znalezieniu przyzwoitego noclegu za przystępną cenę. Jak widać po liczbie turystów, nie tylko mnie podoba się stolica Dolnego Śląska.
Ten wpis to moje subiektywne wrażenia z ostatniej wizyty. Nie jest to artykuł sponsorowany, podróżowałem za własne pieniądze, po prostu nie chciałem przepisywać informacji o muzeach i zabytkach, które są na wielu innych stronach internetowych. Jeśli chodzi o moje pozytywne odczucia – po prostu podobało mi się. Wiadomo, byli Cyganie nachalnie sprzedający róże przy Rynku, trudno nie zauważyć żuli w okolicach dworca, ale moją uwagę bardziej przykuły zmiany – Wyspa Słodowa, Ostrów Tumski, sporo nowych szaletów publicznych, najróżniejsze lokale gastronomiczne, nowe stacje kolejowe widoczne z okien pociągu. Wprawny obserwator to wychwyci.
We Wrocławiu każdy znajdzie coś dla siebie. Moja trasa to tylko najkrótsza możliwa trasa po najważniejszych miejscach w centrum, idealna dla osób czekających na przesiadkę. Chciałbym pojechać do tego miasta na dłużej (tak naprawdę to chciałbym zwiedzić cały Dolny Śląsk), napisać serię artykułów, problemem są jednak noclegi. Na razie kilka nocy na dworcu to dla mnie zbyt duże obciążenie.
Zapraszam do śledzenia naszego profilu na Facebooku. Będzie mi bardzo miło, jeśli udostępnisz ten post znajomym lub dodasz odnośnik do mojego bloga 🙂