Kolej na Podróż

Rok 2019 – zmierzch ery blogów podróżniczych

Blogi podróżnicze przez ostatnie lata były uznawane za wiarygodne źródło wiedzy i świetny sposób na zasięgnięcie opinii o zwiedzanych miejscach, obiektach noclegowych, czy lokalach gastronomicznych. Jednak od jakiegoś czasu daje się zauważyć spadek wejść na pojedynczych blogach. Przyczyny są dwie – pierwsza to zbyt duża liczba blogów podróżniczych, druga to ekspansja gigantów w zakresie turystyki i sprzedaży biletów. Fani, jeśli przybywają, to bardzo powoli, spamowanie po grupach dyskusyjnych również nie daje takiego efektu, jak kiedyś.

Zobacz również:

Blogi podróżnicze w pytaniach i odpowiedziach – tajemnice branży
Blogi podróżnicze – sytuacja w branży (2018)
Jak nie prowadzić bloga podróżniczego

Wydaje się, że ludziom blogi się po prostu znudziły, coraz więcej osób zdaje sobie także sprawę, że zdecydowana większość blogerów dla pieniędzy zrobi wszystko, a cała ta otoczka medialna wokół blogów to jedno wielkie oszustwo. Dlatego ta bańka musi pęknąć – w najbliższych latach upadnie jakieś 90% blogów, przetrwają tylko najwięksi i osoby mające dobrze płatną pracę, pozwalającą na podróżowanie na tyle, aby regularnie publikować nowe treści. Dlaczego tak się stanie? Poniżej przedstawiam analizę tego zjawiska. Zaznaczam, że zarzuty wymienione w artykule nie dotyczą wszystkich blogerów. Są blogerzy rzetelni i uczciwi, ale o nich bardzo rzadko usłyszycie. Osobiście czytam może z piętnaście wartościowych blogów. Ich autorzy nie wiedzą, że pomimo ogromnych inwestycji nie przebiją się, bowiem nie mają znajomości w mediach.

Kim z założenia jest bloger podróżniczy?

Bloger podróżniczy z założenia miał być osobą zaufania publicznego, specjalistą w danej dziedzinie, która bezinteresownie dzieli się z czytelnikami swoją wiedzą – przekazuje informacje o zwiedzonych miejscach, poleca, krytykuje, przedstawia informacje praktyczne.

Bloger podróżniczy miał być odpowiedzią na korporacje i koncerny medialne, które po prostu publikowały i publikują gotowce od organizacji turystycznych, promując różne miejsca i kraje za pieniądze. Dziennikarze jeździli również na wycieczki sponsorowane, w zamian publikując później pochwalne artykuły z wyretuszowanymi zdjęciami. Bloger miał być niezależny, wolny, wiarygodny, a jego głównym atutem miała być wolność słowa.

Niestety, szybko okazało się, że podróże kosztują, a współpracując z organizacjami turystycznymi i różnymi innymi sponsorami można nie tylko za darmo podróżować, ale też sporo zarobić. Wiedzieli o tym ci, którzy zakładali blogi  latach 2008-2011 roku i odnieśli sukces – bo tak naprawdę blogi, którymi fascynowaliśmy się wtedy, były kalkami amerykańskich blogów. Działało też trochę blogów autentycznych, tworzonych z pasji przez ciekawych ludzi. Tych blogów już nie ma. Z autentyczności nie pozostało nic – wszystko zniszczyła komercja.

Co więc stało się z blogerami – publikują i będą publikować gotowce od organizacji turystycznych, promując różne miejsca i kraje za pieniądze. Jeżdżą na wycieczki sponsorowane, gdzie prowadzeni są jak za rączkę, w zamian publikując później pochwalne artykuły z wyretuszowanymi zdjęciami. Czyli blogerzy robią to, co wcześniej robili dziennikarze i redaktorzy pracujący dla korporacji i koncernów medialnych. Obecnie blogerzy żyjący ze swoich blogów niczym nie różnią się od dziennikarzy.

Mało tego, większość blogerów sukcesu to osoby związane z mediami, na przykład Marcin Nowak z bloga „Wędrowne Motyle”, państwo Górniccy z „Podróżnickich”, Anna Alboth z bloga „Rodzina bez granic”, Julia Raczko z „Where is Juli”. Odpowiednie znajomości w mediach zapewniły im ogromną promocję w pierwszych latach działania bloga, a tym samym mnóstwo fanów, którzy są wyznacznikiem wartości bloga i blogera. A organizacje turystyczne prześcigały się w zapraszaniu ich do siebie – wtedy nawet nikt nie oznaczał wpisów powstałych w ramach „współpracy”.

Bloger to ściemniacz i kłamca

Blogerów można podzielić na cztery podstawowe kategorie: blogerów komercyjnych, blogerów naśladujących blogerów komercyjnych (i nie tylko), pasjonatów i idealistów.

Oczywiście, wszyscy piszą, jak to tworzą bloga dla czytelników, wcale nie myślą o zarobku, chcą inspirować innych (szczególnie innych blogerów do kopiowania), podróżują poza utartymi szlakami i tym podobne. Pierwsza ściema.

Wolność słowa blogera to druga ściema – możesz sobie na to pozwolić, jeśli jesteś niezależny. Jeśli natomiast chcesz zarabiać na blogu, musisz wszystkich chwalić i podlizywać się, bo inaczej nikt nie będzie chciał z tobą współpracować.

Nawet, jeśli nie współpracujesz z organizacjami turystycznymi, musisz promować bloga. Organizacje turystyczne udostępniają wpisy blogerów, ale tylko tych zaprzyjaźnionych, współpracujących z nimi, ewentualnie znanych (bo są znani). Aby udostępnili twój wpis, musisz pisać same pochwały. Inaczej nici z promocji. Blogerzy konsekwentnie pomijają negatywne zjawiska, wyliczając ich zdaniem te pozytywne i mitologizując pewne zachowania.

Bloger podróżniczy musi też zainteresować czytelników. Jeśli nie ma dziecka lub pieska generującego lajki, przydałaby się jakaś mrożąca krew w żyłach historyjka o wielkim, niezwyciężonym blogerze. Na przykład wyjście w skarpetkach na pięciotysięczny szczyt. Oj, ile takich historyjek przeczytałem na czołowych blogach w ciągu siedmiu lat.

Bloger podróżniczy wszystko wie i jest niesamowicie zaradny. Pojechał do pięknego miasteczka w Czechach lub w Rumunii, o którym nigdy nie słyszał i gdyby nie burza lub awaria samochodu, nie odkryłby takiej perełki. Nie wierzcie w tę bajkę – bloger przeczytał na innej stronie lub blogu o tym miejscu, tylko do tego się nie przyzna. Mało tego, pojechał pewnie na zaproszenie organizacji turystycznej. W takich sprawach nie ma przypadków.

Wielokrotnie czytałeś, że bloger podróżniczy odkrył tanie bilety na jakieś połączenia międzynarodowe kolejowe lub autobusowe, które zwykłemu śmiertelnikowi wydają się niesamowicie drogie. Bloger również o nich przeczytał na innych stronach, tylko nie przyzna się do tego.

Oglądałeś znanych blogerów w legendarnym szwajcarskim pociągu i dziwiłeś się, jak to możliwe, że w wagonie, w którym zawsze panuje tłok, są tylko oni. Oni twierdzili, że to przypadek, bo jakaś wycieczka miała wsiąść do pociągu, ale nie wsiadła. A to nie był przypadek – organizacja turystyczna wynajęła wagon specjalnie dla nich i ekipy technicznej.

Większość blogerów deklaruje, że podróżuje poza utartymi szlakami, omija popularne miejsca, lubi odkrywać miejsca niezadeptane przez tłumy. A potem wchodzimy na ich blog i co mamy? To samo, co wszędzie – wszystko pisane pod tzw. „potencjał wyszukiwania” według Senuto. Czyli albo najczęściej odwiedzane miejsca, albo podróże sponsorowane, często nieoznaczane.

Niestety, w tym przypadku blogerów można usprawiedliwić. Pisanie pod „potencjał wyszukiwania” to jedyna droga do sukcesu dla osób niezwiązanych z mediami. Po prostu w dzisiejszym świecie nie ma zapotrzebowania na ambitne treści, a wyznacznikiem bloga jest liczba czytelników oraz fanów. A jeżeli bloger będzie pisał o małych, ciekawych miejscach, nie będzie miał czytelników i fanów, ponieważ ludzie wolą po raz setny czytać o modnym i popularnym miejscu.

Jako przykład podam swój blog – w 2018 roku najczęściej czytanym artykułem o miastach był mój najsłabszy wpis, nad którym spędziłem może ze 3 godziny. Poza zdjęciami nie ma w nim nic ciekawego. Natomiast wartościowe wpisy, nad którymi czasami pracuję cały tydzień, są bardzo nisko w wyszukiwarkach.

Zawodowy podróżnik

Kurs „Zawodowy Podróżnik” uczy blogerów, jak zarabiać na blogach podróżniczych. Liczba chętnych zatrważa. (źródło: www.zawodowypodroznik.pl)

Podróże sponsorowane – patologia numer 1

Bloger podróżniczy chce zarabiać na blogu. Normalna sprawa. Jak przekonało się wielu, regularne prowadzenie bloga oraz pisanie dłuższych wpisów wymaga czasu i pieniędzy, a z czegoś trzeba żyć. Jako pierwszy sposób na uczciwe zarabianie przychodzą na myśl reklamy Google. Niestety, o ile mogą wystarczyć w przypadku osób pracujących na cały etat, to jeśli ktoś chce utrzymywać się z bloga, nie ma szans, szczególnie przy składkach ZUS  wysokości 1200 złotych miesięcznie.

Z pomocą przychodzą organizacje turystyczne zapraszające blogerów do wielu krajów. Teoretycznie w takim przypadku korzystają obie strony: bloger zwiedzi nowe miejsce, zdobędzie nowe materiały na blog, a organizacja turystyczna wypromuje nowe miejsce. Pojawiają się jednak problemy:

a) podczas takiej podróży bloger ma zwiedzać tylko to, co pokaże organizator.
b) blogerzy, chcąc zapewnić sobie więcej zleceń, wychwalają zwiedzone miejsca pod niebiosa.
c) wpisy powstałe podczas takiej współpracy często są nieoznaczone.

Jeśli prześledzicie blogi komercyjne, na tych najbardziej znanych z nich WSZYSTKIE podróże w 2018 roku to podróże sponsorowane. Pół biedy, jeśli blogerzy oznaczają współpracę. Dla świadomego czytelnika to jasny sygnał, żeby brać ten wpis z rezerwą. Niestety, nadal jest wielu blogerów, którzy nie oznaczają wpisów sponsorowanych, a czytelnicy naiwnie wierzą, że bloger pojechał tam sam od siebie, aby przekazać wiarygodne informacje czytelnikom. Co do wiarygodności artykułów sponsorowanych – nie wypowiadam się. Blogi zamieniają się jednak w słup reklamowy, przez co straciły swoją autentyczność i urok.

Pokażę wam, jak wygląda współpraca organizacji turystycznej z blogerem:

Bloger zostaje zaproszony do jakiegoś miasta. Śpi w bardzo dobrym hotelu, ma zapewnione wszystkie atrakcje, wyżywienie, oprowadzenie, do tego często dostaje pieniądze za każdy dzień pobytu. Później publikuje pochwalny artykuł (często teksty skopiowane z broszurek + trochę zdjęć). Władze promują wpis i blogera chwaląc się, jak bardzo podobało mu się w mieście. To samo robią media. Mieszkańcy i inni sympatycy miasta jeszcze bardziej zachwycają się wpisem, udostępniając go, podbijając blogerowi statystyki, zasięgi oraz liczbę fanów. Dzięki temu bloger zarobi dodatkowo na programach partnerskich, a większa liczba fanów oraz zasięgi zapewnią mu nowe zlecenia za większe pieniądze.

Oto przykład: Brytyjczycy pojechali na zaproszenie zwiedzać Wrocław. Są promowani nie tylko w anglojęzycznych mediach, ale również w polskich. Później pojadą do innych krajów, wypromują tamte miasta, będą promowani w tamtych krajach. Wyobraź sobie, ilu to nowych fanów.

Tak to się kręci. Na przykład znany bloger gościł w moim mieście Oświęcimiu na zaproszenie z okazji otwarcia hotelu Hampton by Hilton w centrum miasta. Władze na oficjalnym fanpage’u Oświęcimia do znudzenia (aż chce się wymiotować) promują jego artykuł, choć taki tekst to 2-3 godziny pracy. Wpisem zachwycają się też mieszkańcy. Co z tego, że to tak naprawdę wpis sponsorowany? To nikogo nie obchodzi. Ludzie chcą żyć w nieświadomości i wierzyć w takie wpisy.

A jeśli ty, zwykły bloger, napiszesz wyczerpujący, obiektywny wpis o mieście? Nikt cię nie wypromuje, bo NIE JESTEŚ ZNANY.

Zdradzę wam, kto między innymi zapraszał znanych blogerów w 2018 roku.

Szwajcaria, Izrael, Chorwacja, Łotwa, Mołdawia, Hiszpania (Andaluzja), Austria (Wiedeń, Tyrol), Słowacja, Słowenia, Węgry, Niemcy (niemal wszystkie wpisy z Niemiec na blogach komercyjnych są sponsorowane), Grecja (Milos), Czechy, Litwa, Jordania, Ukraina (Czarnobyl + Kijów), Norwegia.

W Polsce należy z dużą rezerwą podchodzić do artykułów o tych miastach i regionach pojawiających się na blogach komercyjnych:

Żyrardów, Bochnia, Oświęcim, Świdnica, Gorlice, Gniezno, Podkarpacie, Suwalszczyzna, Wałbrzych – zdecydowana większość z nich to artykuły sponsorowane.

Jak zauważycie, artykuły z tych miejsc pojawiały się w tym roku na niemal wszystkich blogach komercyjnych. Później do tych miejsc za swoje pieniądze pojadą tłumy naśladowców liczący na to, że przebiją się i dorównają swoim idolom w liczbie fanów, oglądalności oraz zarobionych pieniędzy.

Wiarygodność blogera to bajka, o czym świadczą ociekające wazeliną recenzje nie tylko miast zwiedzonych za pieniądze sponsorów, lecz również recenzje hoteli, sprzętu sportowego, usług medycznych, usług przewoźników, a nawet wibratorów.

Lektura dodatkowa:

Polska Organizacja Turystyczna zaprosiła You Tuberów – analiza WP
Inny artykuł na TVN 24 – zobacz, ile zarabiają vlogerzy (blogerzy mniej)

Liczby świadczą o wartości – patologia nr 2

Wartość bloga i blogera dla potencjalnego partnera to liczba fanów na portalach społecznościowych, częstotliwość pojawiania się w mediach, a rzadziej oglądalność bloga. Aby zdobyć fanów, trzeba się bardzo napracować. Można ich jednak kupić. Zdradzę wam sekret – po analizie aktywności na fanpage’u od razu widać, kto ich sobie kupuje. Większość blogów komercyjnych ma kupionych nawet 80% fanów.

Po czym to poznać? Ja mam obecnie 2700 fanów. Moje posty regularnie zyskują 20 i więcej polubień bez żadnej promocji. A jak to wygląda na blogach z kupionymi fanami (o ile nie dokupią promocji posta na Facebooku lub lajków do konkretnego posta):

86 tysięcy fanów – przy wielu postach 10-25 lajków.
67 tysięcy fanów – przy wielu postach 15-20 lajków

To dwa przykłady bardzo znanych blogów promowanych przez media i organizacje turystyczne. A takich jest mnóstwo.

Inni po miesiącu działalności bloga mają 8 tysięcy fanów, po kolejnych 5 miesiącach już 17 tysięcy. Wierzycie w to?

W tym roku dowiedziałem się, jak wykrywać fałszowanie statystyk Google Analytics. I okazało się, że między bajki można włożyć liczbę odsłon na kilku renomowanych blogach komercyjnych, podobnie jak bardzo długi czas spędzany na stronie przez czytelników, czy bardzo niski współczynnik odrzuceń.

Dla czytelników i partnerów nie ma to jednak żadnego znaczenia. Nadal to liczby świadczą o wartości bloga i blogera. Wszyscy udają, że nie widzą problemu, choć pieniądze wydane na promocję przez blogera z kupionymi fanami oraz lajkami to pieniądze wyrzucone w błoto. Jednak to właśnie takich blogerów promują organizacje turystyczne.

I dochodzimy do sedna sprawy: liczby, zasięgi, statystyki – z czym wam się to kojarzy? No tak, z korporacjami. Z wyścigiem szczurów i wszystkim, co najgorsze, czego bloger miał być przeciwieństwem. Z czasem blogosfera stała się tym samym, co świat korporacji, a blogerzy korposzczurami. Ale jak to mówią młodzi „hajs się zgadza”.

Nawiasem mówiąc – blogerzy komercyjni narzekają na obcinanie zasięgów przez Facebook. Wbrew pozorom Facebook bardzo obcina zasięgi tym, którzy mają nieaktywnych (czyli kupionych) fanów. Mnie jakoś obcinanie zasięgów niezbyt przeszkadza; nie jest na tyle duże, abym płakał z tego powodu. Ale jeśli połowa lub więcej kont to kupieni fani, nie ma się czemu dziwić.

Lektura dodatkowa:

Nowy sposób reklamy bloga lub konta na Instagramie. Stare okazują się nieskuteczne.

Naśladownictwo – patologia nr 3

Podpatrywanie cudzych pomysłów to nic nowego, dzieje się tak w każdej dziedzinie życia. Ale w internecie, a szczególnie na blogach i vlogach nabiera to nowego kształtu. Jak już wspominałem, wiele blogów powstałych w latach 2011-2014, które później zrobiły oszałamiającą karierę, były kalkami (czyli kopiami) amerykańskich blogów podróżniczych. Ten sam styl pisania, te same pozy na zdjęciach, te same pomysły typu nagradzana inicjatywa pojadę do tego miejsca, które wskaże rzut kostką.

W ostatnich latach niemal codziennie widzę reklamy nowych blogów na Facebooku. Z ciekawości zajrzę i co widzę – to samo, co na blogach komercyjnych. Jeśli są odnośniki do innych blogów, to oczywiście to największych gwiazd blogosfery komercyjnej. Nowi blogerzy naiwnie myślą, że bloger komercyjny im się odwdzięczy, a dzięki takim odnośnikom sami ich promują, pozbawiając się szans na wypozycjonowanie w wyszukiwarkach.

Mamy więc do czynienia z co najmniej dziwną sytuacją – powstają tysiące blogów, na których przeczytamy właściwie to samo, obejrzymy zdjęcia z tych samych miejsc, poczytamy te same porady, zobaczymy tę samą strukturę wpisów. Wszyscy jeżdżą w te same miejsca (najczęściej wprowadzane w wyszukiwarkach), piszą na te same tematy (również najczęściej wyszukiwane), a niektórzy lansują się, naśladując innych blogerów, choć kopiowanie i naśladownictwo są widoczne gołym okiem.

Pomyślcie – jeśli na blogach podróżniczych jest kilkaset artykułów pt. „Barcelona na weekend”, to jakim cudem wasz artykuł ma się przebić? W tym samym czasie co wy taki artykuł będzie pisało kilkudziesięciu innych blogerów. Czy to ma sens?

Nie rozumiem też naśladowania blogerów komercyjnych – te same miasta, te same trasy, te same pozy. Wiem, oni odnieśli sukces, ale popatrzcie: bloger komercyjny jest zapraszany przez organizacje turystyczne. Ma opłacony luksusowy hotel, przejazd lub przelot, wyżywienie, ubezpieczenie, zapewnione oprowadzanie i wstęp do wszystkich atrakcji, dodatkowo za każdy dzień pobytu dostaje pieniądze. Dużo łatwiej mu napisać wpis, bo dostaje gotowca lub materiały, na podstawie których opracowanie wpisu pójdzie mu dużo szybciej niż tobie. Później, po publikacji artykułu, ma zapewnioną promocję. A ty? Ty nie masz nic, więc po co konkurować z blogerem komercyjnym?

Tak naprawdę tylko kilkanaście blogów spośród tysięcy wnosi coś nowego i można na nich znaleźć wartościowe treści. Jak jednak zauważyłem, na ambitne i wartościowe treści nie ma zapotrzebowania. Chcąc osiągnąć sukces trzeba pisać na najpopularniejsze tematy, chwalić i lansować się. Inaczej pomoże nam tylko znane nazwisko, albo znajomości w mediach.

Tylko po co będą potrzebne blogi, skoro na wszystkich będzie to samo?

Zmyślone rankingi – patologia nr 4

Wchodzisz na blog, a tam rankingi typu „Polecane miejsca na nocleg w Małopolsce”. Klikasz, czytasz, a tu 12 miejsc z różnych miast z pięknymi zdjęciami niczym ze studia fotograficznego. Wszędzie czysto, pusto, przyjemnie, a bloger poleca. Jesteś zachwycony blogerem i jego uczciwością. A jaka jest prawda? Bloger dostał pieniądze za sesję fotograficzną, polecenie każdego z nich, chociaż wcale tam nie był. Ale przecież on pisze, że wszędzie nocował. Naprawdę w to wierzysz?

Bloger zarobi podwójnie – właściciele hoteli i pensjonatów zapłacą mu za polecenie obiektu, a on dodatkowo zarobi na kliknięciach z programu partnerskiego booking.com, o ile ktoś w ogóle te lipne rankingi czyta. Blogera to nie interesuje, bo właściciele pensjonatów zapłacili mu już grubą kasę i znajdą się chętni z wielu miast i regionów, którzy zapłacą w przyszłości.

Albo czytasz artykuł „Gdzie zjeść w ………. [wstaw jakiekolwiek miasto]” Może być „gdzie zjeść”, „co robić w”, w każdym razie w artykule piękne zdjęcia na przykład 10 lokali gastronomicznych z danego miasta – pyszne jedzonko aż ślinka cieknie, pusto, czysto, sesja fotograficzna jak z żurnala. Pytasz – skąd bloger ma kasę na coś takiego? A on za polecenie każdego lokalu otrzymuje grube pieniądze.

Jak kiedyś pisałem, znajomy bloger dostał propozycję 500 zlotych za pozytywną recenzję nowo powstałej restauracji z wypozycjonowaniem wpisu. Nie był wtedy jeszcze znany – miał 2000 fanów. A co dopiero znany bloger (tzn. taki, który ma dużo fanów). Dostanie 500 złotych za polecenie każdego lokalu, poleci 10 lokali w jednym artykule i 5000 złotych w kieszeni. Za 1-2 dni pracy.

Co decyduje, że właśnie tamtego blogera właściciele wybrali do współpracy, a nie ciebie? Liczba fanów. Bloger ma na przykład 55 tysięcy fanów, przedstawi jakieś tam statystyki i znajomości w mediach, wysokie pozycje w rankingu wpływowych blogów, czy innych rankingach stworzonych przez zaprzyjaźnionych blogerów z różnych grup interesów. Właściciele nie wiedzą, że to pieniądze wydane na darmo, bo tych tekstów nikt nie czyta, a fani najczęściej pochodzą z krajów arabskich. Tak się robi interesy – ludzie szanują takiego blogera, marketingowcy i właściciele obiektów oraz lokali są zachwyceni swoją strategią reklamową, czyli wszyscy są zadowoleni.

Chore? Ten cały świat jest chory. Najgorsze, że to właśnie tacy blogerzy są wzorem i obiektem podziwu ze strony społeczeństwa.

Inne grzechy blogerów

Blogi podróżnicze wkrótce czeka koniec. Poza wymienionymi wcześniej patologiami złożyło się na to wiele innych przyczyn. Oto niektóre z nich:

nachalna reklama na grupach dyskusyjnych na Facebooku. Wielu blogerów reklamuje się na tematycznych grupach dyskusyjnych na Facebooku. Nie ma w tym nic złego, kiedy bloger na grupie poświęconej konkretnemu tematowi zareklamuje konkretny wpis. Ale kiedy bloger zaczyna udostępniać swój każdy wpis, każde zdjęcie i każdy post na dziesiątkach grup, robi się to nudne i z czasem człowiek chce wymiotować widząc tego samego blogera. Problem w tym, że robi tak mnóstwo blogerów, a ludziom już się nie chce tego czytać. Bo ile można. Przejadło się.

–  bloger to specjalista od wszystkiego. Oglądalność, zasięgi i liczba fanów to najważniejsze rzeczy dla blogera. Pisanie pod wyszukiwarkę to normalna sprawa, gorzej jednak, kiedy bloger zaczyna być specjalistą od wszystkiego, a na swoim blogu porusza tematy od kuchni, przez dzieci, po kobiety, przy czym takie artykuły to lanie wody, bo nie ma w nich konkretnych informacji (chyba, że skompilowane z innych źródeł), tylko w krótkim lub dłuższym tekście bloger chce zmieścić jak najwięcej zapytań z wyszukiwarek. Poprawi to wprawdzie jego pozycję w rankingach Semstorm i Senuto, zwiększy też oglądalność, ale fanów mu od tego nie przybędzie, bo tych wpisów po prostu nie da się czytać. Zniechęcony czytelnik nie kliknie również w reklamę. A przecież to samo robią portale internetowe – stażyści zatrudnieni przez portal kompilują artykuły z najróżniejszych dziedzin, aby tylko zgadzały się wyświetlenia i kliknięcia.

żerowanie na innych. Zjawisko powoli zanika, bo ludzie poszli po rozum do głowy i widzą, jakie to głupie. Bloger jedzie do egzotycznego kraju, na miejscu udaje biedaka i żeruje na dobroci mieszkańców, którzy dzielą się z nim tym, co mają. Albo znany bloger komercyjny korzysta z darmowych noclegów u gościnnych osób, stołuje się na ich koszt, pomagają mu naprawić busa, a później opisuje, jak podróżował za grosze.

towarzystwa wzajemnej adoracji. Blogerzy podróżniczy zrzeszają się, tworząc coś w rodzaju karteli. Wzajemnie się promują, polecają, lajkują i komentują swoje posty. Nikogo spoza Towarzystwa Wzajemnej Adoracji nie polecą. Tworzą w ten sposób grupę kreującą się na nieomylne autorytety. Tworzą też rankingi najlepszych wpisów i blogów, w których polecają swoich znajomych. Zjawisko zanikające – giganci i tak przejmują rynek.

wyskakujące okienka. Wyskakujące okienka denerwują jeszcze bardziej niż nierzetelne recenzje i artykuły pod wyszukiwarkę bez żadnych przydatnych informacji. Rozumiem, każdy żebrze o fanów, obserwatorów i subskrybentów, ale miejcie umiar. Kiedy po włączeniu bloga na każdej stronie wyskakuje okienko zakrywające cały ekran z prośbą o zapisanie się do newslettera, później włącza się prośba o zgodę na powiadomienia, a na koniec z okienko z prośbą o polubienie, to czytelnik ma dosyć. Nie mówiąc o takich, którzy warunkują dostęp do treści polubieniem bloga. Patologia.

Dlaczego blogi upadną?

W 2018 roku swoją bardzo wysoką pozycję straciło kilkunastu znanych od lat blogerów. Po części sami się do tego przyczynili rezygnując ze zwykłych podróży, tylko niczym wielcy gwiazdorzy czekając na wyjazdy sponsorowane. A tych było coraz mniej. To jednak z przyczyn. Co jeszcze doprowadza do upadku blogów podróżniczych:

krótka kariera blogera. Czytelnicy bardzo lubią blichtr, modne miejsca, modne restauracje, piękne zdjęcia, cukierkową wizję świata. Wszystko zaczyna ich szybko nudzić, a więc szukają nowych wrażeń i nowego blogera. Podobnie jak marki i media. Kariera blogera jest bardzo krótka, nie pomoże wychwalanie pod niebiosa partnerów, zatajanie współpracy i oszukiwanie czytelników. Musisz cały czas być na topie, inaczej wypadasz z gry. Choroba, wypadek, przyczyny losowe – to nikogo nie interesuje. Na twoje miejsce są tysiące chętnych.

O tym, jak krótka jest kariera blogera, przekonało się wielu znanych blogerów komercyjnych. Czy ktoś pamięta jeszcze Kamilę – współzałożycielkę Polish Travel Blogs, jeszcze dwa lata temu niekwestionowany autorytet blogosfery podróżniczej? Czy ktoś pamięta takich, co Poszli i Pojechali? Albo podróżujących ze słodkim pieskiem wziętym ze schroniska. Tych, co  tropili przygody, Julię, 8-letniego podróżnika zwiedzającego cały świat i wielu innych? Mógłbym wymieniać w nieskończoność i powiem wam, że przeraża mnie to. Jesteś na świeczniku, wszyscy zabiegają o twoją przychylność. Za kilka miesięcy nikt o tobie nie pamięta. Dlatego nie można się dziwić tym, co szybko chcą zarobić duże pieniądze.

pazerność blogerów. Zarabianie na blogu to nic złego, lecz pazerność niektórych blogerów komercyjnych przeraża. Jeśli ktoś wydaje książkę o zarabianiu na blogu, w której chwali się, że zarabia 10 tysięcy miesięcznie na podróżach, a za chwilę zbiera pieniądze na Patronite na nowe wyjazdy i rzekomo zepsuty aparat, to ręce opadają. Drugi zarabia mnóstwo pieniędzy, organizuje kursy dla chcących zarabiać na blogu, obsypywany jest nagrodami i również żebrze na Patronite. Ludzie, miejcie umiar.

ogromne wymagania wobec blogerów. Co roku przekonuję się osobiście, jak wysokie są wymagania czytelników wobec blogerów. Wszystko ma być przejrzyste, aktualne, aktualizowane na bieżąco. Czytelnicy dziwią się, że nie znam wszystkich promocji, nie publikuję aktualnych informacji o godzinach otwarcia kas na dworcach albo aktualnych cen na parkingach w pobliżu dworca. Ambitni blogerzy, o czym się przekonałem, mają ten sam problem. Komercyjnym gwiazdom ludzie wybaczają wszystko, bo są znani, natomiast wobec tych ambitnych, tworzących za darmo, mają astronomiczne wymagania. Blogerzy jednak nie dostają nic w zamian, o czym przekonało się wiele osób zakładających konta na Patronite. Blogerzy muszą inwestować mnóstwo czasu i pieniędzy, aby nadążać za tym szalonym wyścigiem szczurów.

podróże nie są przyjemnością. Dla blogera podróż to nie przyjemność (o ile nie jest dobrze opłacona przez sponsorów). Bloger musi planować podróż pod liczbę lajków, zwiedzać najpopularniejsze zabytki i zwiedzić ich jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Do tego wszystkie muzea. Jak się sam przekonałem, na dokładne zwiedzenie nawet miasta liczącego 200 tysięcy mieszkańców potrzebne są dwa dni. A co dopiero zwiedzanie miast typu Kraków i Warszawa. To ogromne koszty.

prowadzenie bloga kosztuje. Inwestycja w bloga to regularne wydatki. Jak dowiedziałem się, blogerzy korzystający z pomocy technicznej płacą 500-1000 zł miesięcznie za samo pozycjonowanie i drobne wsparcie techniczne, kosztuje hosting, kosztują podróże, kosztują licencje. Do tego na prowadzenie bloga z prawdziwego zdarzenia trzeba przeznaczyć mnóstwo czasu. Moim zdaniem dobry blog kosztuje około 1500-2000 złotych miesięcznie – tysiące ludzi wierzą, że inwestycja w krótkim czasie się zwróci, a tak naprawdę zarobi na tym tylko kilka osób z wielu tysięcy. Do podanej kwoty należy doliczyć wydatki za sprzęt, który musi być coraz lepszy.

brak poszanowania dla wartościowych treści. W świecie, w którym autorytetami stają się celebrytki lub wojownicy MMA, trudno oczekiwać, aby ktoś miał jakiekolwiek skrupuły i doceniał pożyteczne treści. Czy inni blogerzy czerpiący wiedzę i pomysły z wartościowych blogów polecą później te blogi? Zapomnij. Czy na Patronite odnoszą sukcesy dobrzy blogerzy, czy też lanserzy wypromowani przez media? Sami zobaczcie.

era vlogerów. Rolę blogerów przejmują również vlogerzy na You Tube, szczególnie ci spacerujący z kijkiem i mówiący cały czas do kamery. Przez większość filmów widać właśnie ich, a nie zwiedzane miejsca, ale ludzie to kupują. Choć pewnie i ta moda wkrótce się znudzi. Jeśli chodzi o opisywane zjawiska, to nie ma różnicy między blogerami a vlogerami.

kult pieniądza. W dzisiejszym świecie ocenia się ludzi tylko po stanowisku, posiadanych pieniądzach, ewentualnie po umiejętnościach w zakresie sztuk walki. Nieważne, jak do tego doszedłeś, zarabiasz – jesteś kimś. Jeśli nie odniosłeś sukcesu, jesteś nierobem i nieudacznikiem bez względu na wszystko i zostaniesz zaszczuty. Uczciwość i rzetelność uważane są za frajerstwo, pasja za zaburzenie psychiczne. Będzie powstawać mnóstwo nowych blogów będących kopiami tych komercyjnych, a wszystkich pogodzą giganci.

blogi podróżnicze są niepotrzebne. Blogi podróżnicze straciły wiarygodność, a takie same informacje znajdziecie w Wikipedii, na stronach organizacji turystycznych, na stronach wielkich graczy, czy w mediach publikujących gotowce od organizacji turystycznych. Po co więc komuś jakieś blogi?

Co się stanie z blogami podróżniczymi?

Odpowiedź jest prosta – blogi podróżnicze upadną, a ich cały dorobek przejmą ZA DARMO koncerny i giganci. Wyobrażacie sobie – wielu blogerów będzie tworzyło latami bez żadnego wynagrodzenia, a za jakiś czas kilka koncernów w branży turystycznej przywłaszczy sobie ich cały dorobek publikując kompilacje artykułów z blogów podróżniczych na swoich stronach.

Nastąpi to szybciej, niż wam się wydaje.

%d bloggers like this: