Kolej na Podróż

Ukraina po raz pierwszy (2017) – relacja z podróży

UKRAINA PO RAZ PIERWSZY

OD AUTORA: W relacji opisuję własne spostrzeżenia, bez koloryzowania i idealizowania zjawisk oraz ludzi. Była to moja pierwsza podróż na wschód, więc dla doświadczonych podróżników, podróżujących tam od lat, moje wnioski i zachowania mogą brzmieć dziecinnie lub naiwnie.

Moje podróże –> Ukraina po raz pierwszy (2017)

Na Ukrainę próbowałem wybrać się od 2012 roku, ale na przeszkodzie stawały różne nieprzewidziane okoliczności. Zresztą każda wzmianka o chęci wyjazdu wśród otoczenia wywoływała gwałtowną reakcję emocjonalną – „zabiją cię”, „nie wrócisz stamtąd”, „po co się tam pchasz?” i dziesiątki innych podobnych zwrotów zniechęcających do podróży. Problemem był także dojazd oraz stan zdrowia. Przełomem okazało się uruchomienie przez koleje ukraińskie pociągu Przemyśl – Lwów – Kijów 23 grudnia 2016 roku. Wtedy już wiedziałem – muszę tam pojechać. Okazja nadarzyła się na początku marca 2017 roku.

Zobacz również:

Iwano-Frankowsk – wrażenia
Hotel Nadia – recenzja
Pociąg Przemyśl – Kijów – informacje; wrażenia; zdjęcia

Przygotowania do podróży

Podróż z początku zaplanowałem w sposób następujący – dojazd do Lwowa, następnie nocnym pociągiem do Czerniowiec, stamtąd podmiejskim do Kołomyi, wieczorem do Iwano-Frankowska, tam nocleg i następnego dnia powrót. Plan możliwy był do zrealizowania w weekendy, lecz ostatecznie skończyło się tylko na Lwowie i Iwano-Frankowsku. Celem tej podróży było zbadanie terenu oraz przekonanie otoczenia, że z Ukrainy można wrócić cało. Tuż przed wyjazdem miałem badania kontrolne i wizytę u lekarza rodzinnego, co okazało się zgubne, ponieważ w przychodni złapałem jakąś infekcję grypopodobną, która uaktywniła się podczas podróży i po powrocie, czego nie przewidziałem.

Już 1 marca miałem wykupione ubezpieczenie i zarezerwowany nocleg, bilety postanowiłem kupować w ostatniej chwili, aby nie stracić pieniędzy, jak to regularnie ma miejsce przy moich wyjazdach planowanych z wyprzedzeniem. Tym razem nie działo się nic niepokojącego i 4 marca 2017 roku mogłem wyruszyć w bardzo długo planowaną podróż.

1. dzień – 4 marzec 2017 (sobota)

Sobotni pochmurny i ciepły poranek zwiastuje piękną pogodę. Pociąg do Krakowa odjeżdża z oświęcimskiego dworca o 07:04. Wychodzę wcześnie na dworzec, gdzie docieram o 06:45. Nie oznacza to braku problemów – w kasie nie ma nikogo, po kilku minutach oczekiwania tworzy się dość długa kolejka. W końcu o 06:55 kupuję bilet do Krakowa Głównego za 9 złotych.

Pięć minut przed odjazdem wsiadam do pociągu EN57-2042. W środku niewiele osób, dosiada się wycieczka szkolna z którejś z oświęcimskich szkół.

Podróż do Krakowa męcząca, jak zwykle zresztą. Do Trzebini przejazd w przyzwoitym tempie, później pociąg wlecze się niemiłosiernie po remontowanej od lat trasie, pokonując dystans między Trzebinią a Krakowem Głównym (39 km) w godzinę i 20 minut. Po drodze dłuższe postoje na stacjach Rudawa, Zabierzów i Kraków Łobzów.

W Krakowie mam 40 minut na zakup biletu z Przemyśla do Lwowa. Szukam Centrum Obsługi Klienta PKP Intercity. Myślałem, że jest na I piętrze i nie mogę znaleźć, staję w kolejce do kasy sprzedającej bilety krajowe i międzynarodowe. Przede mną wprawdzie tylko 3 osoby, lecz pan stojący przy okienku wciąż o coś pyta i nie może się zdecydować, jaki bilet kupić. W końcu po 15 minutach odchodzi z biletami. Następna osoba potrzebuje tylko informacji, kolejna kupuje bilet na IC Wyspiański do Dębicy – wszystko trwa niecałe 2 minuty. W końcu kolej na mnie – sprzedaż biletu na IC Wyspiański Kraków – Przemyśl i biletu Przemyśl – Lwów idzie szybko i sprawnie.

Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut. Biegnę do całodobowego kantoru przy ulicy Pawiej w celu zakupu hrywien. Niestety, nie mają ukraińskiej waluty. Stamtąd do piekarni Awiteks w przejściu podziemnym – kupuję dwie kanapki z kurczakiem oraz drożdżówkę z makiem. Tak zaopatrzony biegnę na peron.

Na peronie jestem 4 minuty przed planowanym odjazdem pociągu. Pociąg akurat wjeżdża na peron. Dostałem miejsce w wagonie z przedziałami – patrzę, czy będą jakieś wolne miejsca w bezprzedziałowych, ale obłożenie wynosi sto procent. Wchodzę do swojego wagonu i przedziału. Przedział pełny. Na moim miejscu siedzi starsza pani, zamieniam się z nią na miejsce przy drzwiach. Za chwilę jej koleżanka pyta się, czy nie chcę siedzieć przy oknie. Ja jednak wolę przy drzwiach.

IC Wyspiański

IC Wyspiański do Przemyśla

Pociąg rusza i za Krakowem znacznie przyspiesza. Linia na dłuższym odcinku biegnie wzdłuż autostrady. W Brzesku wysiada młody chłopak, w Dębicy dwie starsze panie jadące na pogrzeb oraz inny pan. Z rozmów pań jadących do Dębicy dowiaduję się sporo o realiach podróżowania polskimi pociągami w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. W przedziale zostaję z inną starszą panią jadącą do Jarosławia. Jedzie się szybko i wygodnie, choć w niektórych miejscach można byłoby jeszcze wyremontować tory, zlikwidować mijanki i prędkość byłaby bardzo dobra.

Z okien pociągu bardzo ładnie wygląda Jarosław, przynajmniej do czasu postoju na stacji, bo później są już blokowiska. Przed postojem widać zadbane budynki, czuć spokój i przyjemną atmosferę, aż chce się wysiąść, aby pozwiedzać to miasto.

Pociąg IC Wyspiański kończy bieg na stacji Przemyśl Główny o 13:18. W kantorze w budce przed dworcem kupuję hrywny. Mam godzinę na pociąg do Lwowa, więc wyruszam na szybki spacer po Przemyślu. Jestem w tym mieście po raz drugi, w 2012 roku spędziłem tu noc w oczekiwaniu na poranny pociąg do Rzeszowa. W przyjemnych, marcowych promieniach słońca miasto prezentuje się świetnie. Piękny dworzec trudno sfotografować ze względu na liczne samochody zajmujące wszystkie miejsca parkingowe.

Szybko dochodzę do Rynku i Bazyliki Archikatedralnej. Na ulicach dość dużo ludzi, czynne są kawiarenki, słychać różne języki – polski, ukraiński, angielski, hiszpański, pojedyncze wycieczki wolno spacerują po mieście. Na Rynku dwaj panowie na rowerach górskich trenują szybki zjazd ze schodów, nagrywając wszystko kamerą, co bardzo imponuje przechodzącej młodej kobiecie. Młoda rodzina z małym dzieckiem spaceruje po brukowanej powierzchni rynku, kilka osób siedzi na ławkach, drzewa jeszcze nie wypuściły liści, a delikatne promienie słońca omiatają blaskiem część rynku, tworząc piękne odcienie, trudne do uchwycenia aparatem fotograficznym.

Przemyśl rynek

Rynek w Przemyślu

Jeszcze spacer w stronę bazyliki – w niepozornym, zaniedbanym budynku z brzydkim szyldem mieści się Muzeum Twierdzy Przemyśl. Nie odważyłbym się wejść do tego muzeum bez przeczytania recenzji, a są one bardzo dobre. Jak to mówią, nie oceniaj książki po okładce.

Czas wracać na dworzec. Po drodze mijam grupy dresiarzy i wygolonych na zero patriotów, na skwerze przy Wieży Zegarowej inna grupa pije alkohol, raźnie gestykulując. Po dłuższym oczekiwaniu na światłach przy głównej ulicy kończę spacer po Przemyślu. Miasto ładne, miejscami zaniedbane, warte kilkugodzinnej wizyty.

Po wejściu na dworzec Przemyśl Główny widzę ogromną kolejkę do kasy biletowej. Dobrze, że kupiłem bilety wcześniej. Pociąg z Kijowa już przyjechał, na dworcu wszędzie słychać język ukraiński. Chciałem zrobić zdjęcie poczekalni, lecz nie odważę się naruszać prywatności dziesiątek pasażerów. Spokojnie idę w stronę peronu 4. Przy wejściu na peron 3 widać mapkę pokazującą dojście do peronu, z którego odjeżdża pociąg Przemyśl – Kijów. Z daleka widać Hyundai Rotem.

Przemyśl kasa

Kolejka do kasy w Przemyślu

O 14:05 wchodzę na peron. Pstrykam kilka zdjęć, czas wsiadać. Przy wejściu do pociągu pracownik kolei ukraińskich kontroluje bilety i sprawdza, czy osoby wsiadające mają paszporty. Jadę w drugiej klasie, miejsca w układzie 3+2, mam miejsce przy oknie w trzyosobowym rzędzie. Podróżni zajmują miejsca – dużo młodych Ukraińców i młodych Polek jadących do Lwowa w różnych celach, obłożenie około 60%. Wielu Ukraińców ma Karty Polaka. Spostrzegam, że wszystkie toalety są zamknięte.

Pociąg Przemyśl - Kijów

Pociąg Przemyśl – Kijów

Pociąg rusza punktualnie, jedzie bardzo powoli, natomiast Straż Graniczna i Służba Celna sprawnie przeprowadzają kontrolę. Polskie służby graniczne wysiadają w Medyce – postój trwa ponad 15 minut. Przejeżdżamy przez granicę – ogrodzenie z siatki i drutu kolczastego, na pagórku po ukraińskiej stronie stoi czarny samochód typu SUV.

Mijamy stację Derżkordon – kilkanaście osób z dużymi workami lub torbami czeka na pociąg podmiejski do Lwowa, który przejeżdża po drugim torze za dwie minuty. Pociąg przyspiesza – aktualną prędkość możemy śledzić na ekranach LCD w każdym wagonie. Drugi postój w Mościskach – wsiadają ukraińskie służby graniczne. Kontrola również przebiega szybko i sprawnie, ukraińscy funkcjonariusze pytają mnie po polsku o datę urodzenia i dokąd jadę.

Pociąg jedzie zaskakująco szybko – za oknami ogromne połacie wypalanej trawy, zubożałe wioski z niebrzydkimi domami, rozpadającymi się chałupami, dziurawe wiejskie drogi, a po drugiej stronie przyzwoicie wyglądająca droga do Lwowa z marszrutkami wyprzedzanymi przez pociąg rozpędzający się do 112 kilometrów na godzinę. W każdej wsi stoi przynajmniej jedna mała pasieka. Nad wsiami górują kopuły pięknych cerkwi, w obejściach domostw najczęściej widać samochody marki Łada, gdzieniegdzie pojawi się zaporożec albo obrzydliwie luksusowy samochód rażący w oczy na tle okolicznych gospodarstw. Trzeba nadmienić, iż niektóre budynki wyglądają bardzo ładnie pomimo widocznej biedy, przypominają mi zabudowę z Podkarpacia z lat dziewięćdziesiątych, kiedy często jeździłem do Sanoka i dalej w Bieszczady.

Mościska - Lwów

Widok na odcinku Mościska – Lwów

 

Po ponad 50 minutach od wyjazdu z Przemyśla zostają otwarte toalety. Przed Lwowem pociąg zwalnia, z okien roztacza się widok na cmentarzysko pociągów w okolicach stacji Lwów Park, później widać najróżniejsze wagony i tereny przemysłowe. O 17:17 czasu ukraińskiego dojeżdżamy do Lwowa.

Robię kilka zdjęć, nagle kręci mi się w głowie. Czyżbym zaraził się wirusem grypy żołądkowej – przebiega mi przez myśl, bowiem to charakterystyczne pierwsze objawy. Tylko nie na Ukrainie, w strefach sanitarnych, gdzie toalety są zamknięte. Zawroty głowy wkrótce ustają, ale postanawiam nie ryzykować przejazdu nocnym pociągiem do Czerniowiec i zwiedzania na szybko Kołomyi, rano pojadę do Iwano-Frankowska, gdzie od 12 mogę zameldować się w hotelu. Szkoda, że nie zapisałem numeru telefonu, bo zadzwoniłbym do nich i zapytał, czy mają wolne miejsca. Gdyby mieli, pojechałbym o 19:05 szybkim pociągiem Lwów – Czerniowce. Ale nic, trzeba sobie radzić.

Zajmuję miejsce w kolejce do kasy po bilet. W ciągu dwóch minut zaczepia mnie trzech żebraków. Dwie następne minuty i kolejnych dwóch żebraków, w tym bardzo nachalna i głośna dziewczynka. Łapię się za plecak, postanawiam wyruszyć na miasto i spróbować później. Gdzie ja trafiłem?, zastanawiam się. Widok żołnierzy samotnie podróżujących z plecakami lub workami na plecach przypomina o wojnie toczącej się na wschodzie kraju.

Przed dworcem dużo ludzi, marszrutek i samochodów ogólnie. Do centrum Lwowa prowadzi brukowana aleja. Na pętli tramwajowej wsiadam do pierwszego tramwaju – jedzie tramwaj nr 6. Podpatruję, jak inna pasażerka kupuje bilet u motorniczej i robię to samo. Bilet na przejazd kosztuje 2 hrywny. Tramwaj jak u nas jeszcze dziesięć lat temu, pasażerów niewielu, zajmuję miejsce do siedzenia. Pojazd rusza i jedzie bardzo powoli. Pierwszy przystanek to dworzec podmiejski – rozglądam się na wszystkie strony, ale dworca nie widzę. Nadal jedziemy ślimaczym tempem, na kolejnych przystankach dosiadają się pasażerowie, kupując bilety u motorniczej. Ostatnie w tym dniu promienie słońca oświetlają jedynie górne kondygnacje wyższych budynków i dachy kamienic. Budynki ładne, brukowane ulice, chętnie pospacerowałbym. Ku mojemu zaskoczeniu na ulicy panuje półmrok, choć według polskiego czasu dochodzi dopiero 17:00.

Nie wiem, na którym przystanku wysiąść, dopiero widząc z okien piękny budynek Opery i hotel „Lwów” orientuję się, iż przegapiłem najlepszy przystanek do rozpoczęcia spaceru po centrum. Następny przystanek – Stary Rynek znajduje się kilkaset kilometrów dalej. Po wyjściu z tramwaju czuję się, jakbym cofnął się w czasie o ponad 20 lat. Szare, zaniedbane kamienice, budki z najróżniejszymi artykułami i czynne targowisko. Na chodniku przed główną ulicą nadal stoją babcie sprzedające produkty rolne.

Przechodzę przez ulicę. Brukowany deptak pełen turystów uświadamia mi, iż jestem w zabytkowym centrum Lwowa. Za mało światła, aby zrobić zdjęcia, skupiam się na spacerze i obserwacji życia codziennego. W drodze do Rynku przechodzę obok niezliczonych kafejek i grup turystów z całej Europy, sądząc po językach, którymi mówią. Młodzi, zdrowi, uśmiechnięci ludzie. Dochodzę do rynku. Pośrodku rynku stoi ratusz, obok ratusza lodowisko, a w kamienicach otaczających plac mieszczą się lokale gastronomiczne różnego typu. Na płycie rynku stoją tłumy turystów, grupy młodzieży robią sobie selfie smartfonami na kijkach, występują uliczni artyści, a po torach co kilka minut powoli przejeżdża tramwaj. Lwów z tej perspektywy wygląda jak ładne miasto Europy Środkowej podobnej wielkości.

Spokojnie badam ofertę lokali, najwięcej ludzi kłębi się przed pubem Drunk Cherry oraz w podwórzu jednej z kamienic, widocznym przez bramę – tam musi być jakaś speluna, bo to wyjątkowo nieciekawe towarzystwo i byłbym ostatnim głupcem, gdybym z własnej woli tam wszedł. Dopiero po powrocie do domu spojrzałem na mapę – w tym okropnym miejscu wchodzi się do „Kryjówki”. Od razu wydawało mi się, iż to jakieś odrażające miejsce.

Idę jeszcze na chwilę na Plac Muzealny. W zabytkowym tramwaju urządzono kawiarenkę, a obok drobni kupcy sprzedają książki. Kilka stoisk jeszcze jest czynnych, choć to już po 18:00 czasu ukraińskiego. Przechodzę obok jednego ze stoisk, a tam książka Adolf Hitler „Mein Kampf” położona w taki sposób, aby każdemu przechodniowi rzucała się w oczy. Wracam na rynek przez skwer z ławeczkami. Przechodząc obok knajp i kawiarenek na rynku czuję głód, czas na poszukiwanie „Puzatej Chaty”.

Z Rynku wychodzę obok pomnika Tarasa Szewczenki. Niestety, robię poważny błąd. Wiedziałem, że „Puzata Chata” mieści się gdzieś blisko McDonalda. Spoglądam w lewo – strzałka McDonald’s 50 metrów w głąb ulicy. Idę więc w tym kierunku. Przez prawie godzinę szukałem „Puzatej Chaty” spacerując po bocznych ulicach Lwowa. Nie udało się, na planach miasta pokazujących najbliższą okolicę nawet nie widziałem ulicy Strzelców Siczowskich. W końcu zmęczony poszukiwaniami idę do restauracji „Open” oferującej jedzenie na wagę w cenie 18 hrywien za 100 gramów plus desery płatne osobno. Wybór niewielki, biorę niewielką porcję za 60 hrywien i sernik za 21 hrywien. Drogo jak na Ukrainę, lecz Lwów wcale nie jest tani.

Obiad

Obiad

Po obiadokolacji kontynuuję spacer po Rynku i okolicach. Dochodzę do pięknie oświetlonego budynku Opery i widząc McDonalda uświadamiam sobie pomyłkę skutkującą nieudanymi poszukiwaniami „Puzatej Chaty”. Za późno. Czas wracać na dworzec. Na przystanku tramwajowym obok domu handlowego „Magnus” czekam 13 minut na tramwaj numer 6. Ze mną wsiada grupa kobiet w wieku 35-40 lat, kolejka do motorniczej w celu kupna biletów liczy 6 osób. Jakoś niemrawo im idzie kupno tych biletów, podczas hamowania jedna z pań wpada na mnie. W końcu i ja kupuję bilet, po raz kolejny kasując go w kasowniku starego typu, przypominającym dziurkacze. Podziwiam podzielność uwagi motorniczych – muszą uważać na drodze, brać pieniądze, wydawać bilety i resztę jednocześnie. Tramwaj niemal pełny, starsi wpatrują się w okna, młodzież wpatruje się w ekrany telefonów komórkowych i smartfonów. Na pierwszy rzut oka widać, że są zachwyceni najnowszymi zdobyczami techniki. Trudno się dziwić. O 22:00 dojeżdżamy na dworzec kolejowy.

Ustawiam się w kolejce do kasy, tym razem nie zaczepiają mnie żebracy i kupuję bilet na płackartę do Iwano-Frankowska. Odjazd o 04:48, czeka mnie długa noc.

Nocka na dworcu we Lwowie

Po zakupieniu biletu idę do toalety umyć zęby. Przechodzę przez bezpłatną poczekalnię – wszystkie miejsca zajęte, ludzie różnego pokroju – babcie w chustach, kobiety w średnim wieku, romskie wieloosobowe rodziny, bezdomni, podejrzani osobnicy i zaduch w powietrzu. W drugim, mniejszym holu dworca przy wejściu od prawej strony stoi kilkoro pasażerów, po drugiej stronie śpią bezdomni. Za skorzystanie z toalety płacę 3 hrywny; szalet nie taki straszny, jak sobie wyobrażałem. Na ścianach pisuary, toalety tureckie ale ustawili kabiny, nie wygląda to najgorzej.

Idę do płatnej poczekalni. Płacę 20 hrywien za dwie godziny pobytu. Fotele takie jak w poczekalni bezpłatnej, ale zupełnie inne towarzystwo, ciepło, przyjemnie, sporo wolnych miejsc. Czas mija szybko, lecz po północy znów pojawiają się zawroty głowy i gwałtowne osłabienie. Robi mi się niedobrze, muszę wyjść tuż po północy. Obym nie zemdlał lub doznał udaru w obcym kraju, w którym nie znam języka.

Biorę żel energetyczny, popijając napojem z probiotykami, co szybko rozwiązuje problemy zdrowotne. Spaceruję sobie po okolicy bez celu, przyglądając się lokalom gastronomicznym i nieczynnym sklepom. Nie czuję się zagrożony. Dochodzę do dworca podmiejskiego, następnie idę jeszcze przez parę ulic, po czym wracam na dworzec. Po drodze kupuję pyszną kanapkę z salami na gorąco w całodobowej piekarni i dwie drożdżówki (łącznie 38 hrywien).

Około 1:30 stoję sobie przed dworcem, podchodzi do mnie żebrak. Ten wie, jak zagadać. Pyta się mnie, czy rana na jego głowie nie krwawi, bo przed chwilą go pobili. Próbuję mu powiedzieć, że wygląda w porządku, ale wiadomo, nie znam ukraińskiego. Pyta się, skąd jestem, więc mówię. Zwykle staram się jak najszybciej uciąć rozmowę, ten mówi z sensem. Trochę rozmawiamy. Prosi mnie o parę złotych (tak, złotych), bo był jednym z likwidatorów w Czarnobylu, ma przez to problemy zdrowotne. Emerytura w przeliczeniu około 400 złotych miesięcznie, więc chodzi i zbiera butelki, często też dostaje łomot od miejscowych zbirów. Widząc, że potrafię czytać cyrylicę, pokazuje mi dokumenty potwierdzające jego słowa. Daję mu parę złotych i wracam na dworzec.

Na dworcu od 2:00 do 3:00 trwa przerwa technologiczna w płatnej poczekalni. Trzeba stać w holu, o 2:30 robi się bardzo zimno. Ludzie w kurtkach i czapkach, ja w kapturze. Pasażerów znacznie mniej niż jeszcze trzy godziny temu – odjechały już nocne pociągi, następne pojadą dopiero za dwie godziny. Idę jeszcze skorzystać z toalety, pan za ladą pobierający opłatę śpi i muszę odczekać kilka minut, aż się obudzi. Kiedy wychodzę, znów śpi.

Jest już 3:10, płatna poczekalnia otwarta, płacę 10 hrywien za miejsce. Bardzo mało osób, spokojnie, znacznie cieplej niż w holu dworca. Chwilę drzemię, wychodzę po 4:00. O 4:24 przyjeżdża pociąg z Odessy do Czerniowiec. Za 20 minut odjazd. Znajduję swój wagon, podaję bilet prowadnikowi i odnajduję swoje miejsce. W wagonie unosi się dym papierosowy, palacze na szczęście palą w przedsionkach.

Mam miejsce nr 11 na dole. Próbuję nikogo nie obudzić. Wkrótce pojawia się problem. Nie wiem, jak rozłożyć miejsce do leżenia w wagonie płackartnym. Niby proste jak rozłożenie wersalki, lecz za nic w świecie nie chce się ruszyć. Pan śpiący na drugim łóżku niby śpi, ale widać, że czuwa. Po 10 minutach prób rezygnuję, siadam na sąsiednie miejsce po boku, które jest puste. Tam błyskawicznie radzę sobie ze złożeniem stołka. Jakiś czas śpię na nie swoim miejscu. Na następnej stacji wsiada jakaś dziewczyna, która ma tam rezerwację.

Dziewczyna wprawnymi ruchami ścieli sobie łóżko i robi to tak sprawnie, że aż mi szczęka opada z wrażenia. Dziewczyna zasypia. Po raz kolejny próbuję rozłożyć swoje łóżko – które to już niepowodzenie. Dlaczego mechanizm nie chce ruszyć? Zrezygnowany siadam na drewnianej skrzyni na bagaż. Pan z sąsiedniego łóżka znów czuwa. Siedzę na drewnianej skrzyni na bagaż pod łóżkiem, ale po kilku minutach ból pupy daje się bardzo we znaki, więc próbuję jeszcze raz. Przesuwam zakładkę delikatnie. Pierwszy raz, drugi raz, trzeci. W końcu się udaje, po wielu próbach. Śpię na kocu, jak wiele osób.

Ze snu budzi mnie prowadnik. Zbliżamy się do Iwano-Frankowska. Pospałem może 45 minut. Wagon płackartny to z jednej strony świetne rozwiązanie, z drugiej niezbyt wygodny dla osób mierzących ponad 180 centymetrów. Dziwię się też, jak to możliwe, że nikt nie spada z górnych łóżek – przecież one nie są w żaden sposób zabezpieczone.

Wyciągam aparat, planując sfotografować pociąg na stacji, po włożeniu aparatu do kieszeni idę do toalety przepłukać zęby. Otwieram drzwi, które według rozpiski powinny być już zamknięte ze względu na strefę sanitarną, a tam smród i brud nie do opisania. Płuczę usta płynem do płukania ust, wychodzę, robię jeszcze zdjęcia toalety. Pierwsze i drugie zdjęcie nie wychodzi, trzecie robię z fleszem i wychodzi pięknie. Odwracam się, a tu za mną stoi sąsiad z łóżka naprzeciwko z papierosem w ustach. Jego mina nie zwiastuje nic dobrego, widać też, że gdzieś dzwoni z telefonu komórkowego.

Wracam na swoje miejsce, siadam, patrzę na wieszak – mundur moro z ukraińską flagą. Kurwa, żołnierz, będą problemy. Jestem zbyt zaspany, aby się bać. Wkrótce żołnierz wraca. Jak przypuszczałem, zaczyna się rozmowa:

– Dokąd jedziesz?
– Do Iwano-Frankowska
– Skąd jesteś?
– Z Polski.
– Turysta?
– Tak.
– Mówisz po niemiecku?
– Nie, mówię po angielsku, czesku i słowacku.
– Napijesz się kawy? (pokazuje swój termos)
– Nie, dziękuję.
– Dlaczego nie?
– Nie mogę.

Pierwszy etap przesłuchania kończy się. Wiem, popełniłem gafę nie przyjmując zaproszenia na kawę, ale nie potrafiłem wytłumaczyć mu, że nie mogę pić, bo gdybym wypił kawę, na 90% spędziłbym następne kilka godzin w toalecie. Tak już mam w podróży i nie tylko.

Żołnierz łyknął sobie kawy i zaczyna drugi etap rozmowy. Ukraińskiego nie znam, lecz nie sposób nie zrozumieć.

– Co tam masz w kieszeni, aparat fotograficzny?
– Tak.
– Daj go tutaj.

Posłusznie daję aparat.

– Pokaż zdjęcia.

Włączam podgląd zdjęć. Jako pierwsza pokazuje się właśnie sfotografowana toaleta.

– Po co fotografujesz toaletę w pociągu?
– Jestem miłośnikiem kolei i fotografuję wszystko związane z pociągami. Na przykład różne wagony. Takiego jak płackartny u nas nie ma.
– Jak to, nie ma u was wagonów płackartnych? To co macie w pociągach nocnych?
– Kupiejny z trzema łóżkami.

Nie wiem, jak to powiedzieć po ukraińsku, pokazuję mu w powietrzu trzy łóżka. Podchodzi prowadnik, żołnierz przywołuje go do siebie i pokazuje zdjęcie toalety. Prowadnik porozumiewawczo się uśmiecha i odchodzi, nie będzie dobrze.

– Po co ci zdjęcia toalety i pociągów?
– Prowadzę stronę internetową o kolei i piszę artykuł o kolejach na Ukrainie – próbuję wytłumaczyć.
– Obejrzę te zdjęcia.

Żołnierz dokładnie ogląda wszystkie zdjęcia. Próbuję mu wytłumaczyć, że nie mam zamiaru kompromitować kolei ukraińskich, pokazuję zdjęcia pociągu Przemyśl – Kijów chwaląc jakość, potem zdjęcia polskich pociągów.

– Dwadzieścia lat temu mieliśmy o wiele lepsze pociągi niż wy – żołnierz wyraźnie jest zdenerwowany.
– Wiem. Ale nadal macie piękne dworce. Pociągi za kilka lat też będziecie mieli porządne.
– Skasuj zdjęcia toalety.

Posłusznie odwracam monitor odtwarzania i kasuję tak, aby widział, iż nie próbuję żadnych sztuczek.

– Już nie ma tych zdjęć, proszę sprawdzić – tym razem ja zaczynam rozmowę.
– Charaszo* – odpowiada żołnierz po pokazaniu mu wszystkich zdjęć.

ZOBACZ ZDJĘCIE TEJ SAMEJ TOALETY ZROBIONE PRZEZ INNEGO INTERNAUTĘ

I na tym kończy się rozmowa. Nawet nie wiem, co powiedzieć, bo pociąg zatrzymuje się na stacji Iwano-Frankowsk. Żeby było jasne, nie było to byle jaki szeregowy, tylko koleś z doświadczeniem bojowym, co było widać po jego ruchach i zachowaniu. Mogłem skończyć znacznie gorzej, więc z ulgą wychodzę z wagonu. Na szczęście grupa panów na peronie to nie Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, tylko kierowcy marszrutek wykrzykujący nazwy miast i miasteczek, do których podążają. Na sąsiednim peronie stoi stary spalinowy zespół trakcyjny. Robię kilka zdjęć z kładki i patrzę, jak odjeżdża pociąg Odessa – Czerniowce.

zapis „haraszo” językoznawcy uważają za nieprawidłowy.

2. dzień – 5 marzec 2017 (niedziela)

W Iwano-Frankowsku (Stanisławowie) jestem o siódmej rano. Oglądam piękny dworzec i pociągi. O 7:30 przyjeżdża pociąg z Kijowa. Ku mojemu zaskoczeniu oprócz nowych wagonów w składzie jest również kilka wagonów starszego typu. Wychodzę na chwilę pozwiedzać okolice dworca. Przed dworcem podejrzana para zachowuje się głośno i agresywnie. Kierowcy marszrutek podchodzą przy każdym przyjeździe pociągu dalekobieżnego, tak samo robią taksówkarze. Ruch samochodów stosunkowo duży jak na niedzielny poranek.

Marszrutka

Marszrutka

Przechodzę przez skwer za dworcem, podążając w stronę rynku. Dzień zaczyna się fatalnie – kiedy przechodzę przez przejście dla pieszych, jedyny samochód na drodze ścina zakręt, nawet nie zwalnia i gdybym nie uskoczył, potrąciłby mnie. Wiem jedno – tu przez ulicę trzeba przebiegać, nie przechodzić. Druga rzecz – kiedy marszrutka przejeżdża obok kościoła, wszyscy pasażerowie robią znak krzyża.

Wkrótce dostrzegam charakterystyczny dach miejscowego targowiska, wracam na dworzec obejrzeć pociągi. Pierwsze wrażenia – normalne miasto, ulice czyste, niektóre budynki zadbane, inne nie, nawet nie wiem, do którego polskiego miasta mógłbym porównać Iwano-Frankowsk.

Niebo pochmurne, tylko nieliczne promienie słońca przebijające się przez chmury na chwilę oświetlają wspaniałą elewację dworca kolejowego. W pociągach podmiejskich tłok, co również mnie dziwi ze względu na porę. Zwraca uwagę pociąg Iwano-Frankowsk – Stryj zestawiony z lokomotywy spalinowej i dwóch wagonów zagalnych z drewnianymi ławkami. Przez szybę widać coś przypominające łóżko, ale być może to tylko złudzenie.

O 08:52 z megafonów rozbrzmiewa zapowiedź przyjazdu pociągu Kijów – Worochta. Dziesiątki podróżnych przechodzą przez przejście na peron, przy którym czeka na odjazd pociąg Iwano-Frankowsk – Kijów (odj. 09:00). Przechodzi również około 40-letnia kobiet z 8- może 10-letnim chłopcem. Nagle potężny dźwięk klaksonu lokomotywy mąci błogą ciszę. Wszyscy nieruchomieją. Matka z chłopcem w ostatniej chwili uskakują przed pociągiem wjeżdżającym na stację. Maszynista puka się w czoło, posyłając w ich kierunku siarczystą wiązankę.

Po 09:00 idę zwiedzać miasto. Nadal jest pochmurno, choć przyjemnie. Docieram do targowiska. Sprzedawczynie zachęcają mnie do zakupu słowami „Młody panie, kup pan…” i padają nazwy towarów. Najpierw przechodzę po stoiskach przy ulicy – mają tu sporo rzeczy, ludzi też jest dużo, mógłbym powiedzieć, że ruch jak w ulu. Po kilkunastu minutach wchodzę do hali. Dawno w czymś takim nie byłem – okrągły budynek z sektorami przeznaczonymi na różne towary. Dużo stoisk z mięsem, ogromną popularnością cieszą się stoiska z akwariami i rybkami akwariowymi, mnie interesuje stoisko z żurawiną oraz z miodami. Targ ma bardzo specyficzną atmosferę, której próżno szukać na targowiskach w Polsce.

Targ

Targ w Iwano-Frankowsku

Stoiska rozciągają się na dużym obszarze, a po drugiej stronie ulicy jest część z odzieżą, głównie damską. Tam ruch wygląda na znacznie mniejszy. Zabudowa wskazuje, iż jestem już w ścisłym centrum miasta. Przechodzę przez kilka ulic i docieram do rynku głównego z ratuszem. Przy kościele tłumy wiernych, a kazanie słychać z głośników. Po ulicach przechadza się sporo młodych żołnierzy.

Z zabytków najbardziej przygnębiające wrażenie robi opuszczony i niszczejący Pałac Potockich, zamknięty chyba na zawsze.

Na Wiczeskim Majdanie potrzebuję pilnie skorzystać z toalety. O dziwo, szalety miejskie są. Wcześniej widziałem szalety przy targowisku i ratuszu, a tu trzecie szalety miejskie w centrum. Do tego szalety na dworcu. Myślałem, że na Ukrainie poza dworcami pod tym względem jest katastrofalnie, a tu niespodzianka. Otwarte od 08:00 do 22:00 codziennie. Wchodzę, spodziewając się najgorszego. A tu znów całkiem czysto. Zaglądam do kabiny – toaleta turecka.

Po wizycie w toalecie wracam na deptak. Tłumów nie ma, w kawiarniach dużo wolnych miejsc, pogoda przyjemna, atmosfera również. Nie czuję zagrożenia przestępczością pospolitą. Miasto, choć pod względem architektonicznym nie wyróżnia się niczym szczególnym, robi na mnie dobre wrażenie. Podobnie jak w wielu innych przypadkach, nie potrafię odpowiedzieć dlaczego. Minus jedynie za wszechobecne szyldy reklamowe, psujące estetykę centrum, co można zauważyć również w wielu polskich miastach.

Iwano-Frankowsk

Centrum Iwano-Frankowska

Minęła 12, rozpoczyna się doba hotelowa. Czas iść się zameldować. Wcześniej robię zakupy w jednym ze sklepów samoobsługowych. Chcę kupić pieczywo, ale dostrzegam, że niektóre towary są przeterminowane. Kupuję tylko rogalik 7Days za 6 hrywien i coś do picia. Wystarczy przejść przez ulicę, aby trafić do hotelu.

Na nocleg wybrałem hotel „Nadia”. Koszt wysoki, 62-65 złotych za nocleg w pokoju jednoosobowym z łazienką i ze śniadaniem, lokalizacja byłaby idealna, gdyby nie fakt, że hotel ten wybudowano na miejscu zdewastowanego przez Sowietów cmentarza ormiańskiego. Położony za nim cmentarz polski również zdewastowano i zamieniono w park, pozostała brama cmentarza i kilkanaście nagrobków.

Zdecydowałem się na ten luksus po pierwsze z przyczyn zdrowotnych, po drugie jadąc po raz pierwszy na wschód byłem świadomy, że tańsze obiekty noclegowe mogą mieć niższy standard niż tanie obiekty w Polsce, wolałem więc wybrać sprawdzone miejsce. Nigdy wcześniej podczas samotnych podróży nie nocowałem w tak drogim hotelu.

Wchodzę do hotelu, a tu wszystko czyściutkie, eleganckie, czuję się nieswojo. Z recepcjonistką rozmawiam po angielsku. Formalności trwają kilka minut, po ich załatwieniu mogę udać się do pokoju 632, gdzie przenocuję. Idę po schodach. Czysto, aż strach cokolwiek dotknąć. Na półpiętrach urządzono palarnie, lecz nie śmierdzi papierosami, tylko odświeżaczami powietrza.

W końcu jestem na szóstym piętrze. Korytarz wyłożony wykładziną gustowny, wszędzie kamery. Otwieram drzwi i wchodzę do pokoju. Łóżko bardzo duże, łazienka czyściutka, wykładzina, biurko, telewizor i minibar z niewygórowanymi cenami. Biorę prysznic i przed 13 kładę się spać na trzy godziny, aby odespać nockę na dworcu.

Hotel Nadia

Wygodne łóżko

Na razie moje wrażenia z Ukrainy są następujące – zwykły kraj do odhaczenia na liście. Trochę zobaczyłem, jutro wracam, raczej więcej tu nie przyjadę. Tak myślałem przed snem.

Wstaję o 16:00. Wychodzę na dworzec kolejowy. Po wyjściu z hotelu słyszę sygnały dźwiękowe, wyjeżdża samochód straży pożarnej. Co dziwne – ukraińskie samochody policyjne i pogotowia ratunkowego widziałem jadące tylko na sygnale świetlnym, bez sygnałów dźwiękowych. Na dworcu kupuję bilet na poranny szybki pociąg do Lwowa. Nie obyło się bez problemów. Najpierw podszedłem do niewłaściwej kasy, dopiero pani Oksana z kasy sprzedającej bilety na wszystkie pociągi dalekobieżne sprawnie wypisała mi bilet.

Z dworca wracam do centrum miasta. Miasto tętniące życiem prezentuje się zupełnie inaczej niż rano. Mnóstwo ludzi na deptaku spacerujących tam i z powrotem bez celu, specyficzny gwar miejski, artyści uliczni, spokój, kawiarnie pełne ludzi, niesamowita atmosfera niemożliwa do opisania słowami. Turystów niewielu, młodzież tak jak we Lwowie głównie z telefonami komórkowymi przy uchu lub wpatrzona w ekrany smartfonów, osoby w wieku 20-30 lat chodzą sobie z kawą na wynos, a starsi po prostu spacerują całymi rodzinami. I ten aromat kawy unoszący się w powietrzu. Tak bardzo chciałbym kupić sobie kawę i delektować się nią spokojnie.

Zauważam dzieciaki z kanapkami panini. Ależ zapach. W żołądku zaczyna burczeć, szukam miejsca, gdzie można kupić te kanapki. Wkrótce znajduję. Panini, kawa, hot-dogi w małym okienku i w budce 20 metrów dalej. Do budki bardzo długa kolejka, do okienka znacznie krótsza. Zajmuję miejsce, po kilku minutach zamawiam. Biorę od razu dwie kanapki z salami – 20 hrywien każda. Otrzymuję zapakowane, cieplutkie, pachnące panini. Odchodzę na koniec deptaka, gdzie siadam na ławce i zajadam sobie jeszcze ciepłe kanapki. Rewelacja – pyszne, świetnie przygotowane i niedrogie.

Spaceruję jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Popołudniowe zwiedzanie centrum miasta kończę zakupami w niedawno otwartej piekarni Цар-хліб, przykuwającej uwagę wystawą pokazującą ruchome lalki wyglądające jak piekarze z bajek. Croissant za 5 hrywien + pyszny muffin za 7 hrywien i drożdżówka. Wszystko bardzo smaczne.

Po drodze do hotelu wstępuję do sklepu samoobsługowego. Kolejne drobne zakupy i czas spać. Jest godzina 19:30, ale muszę się wyspać do rana. W cichym hotelu przez okno słychać ryk silników motocykli – ta moda także dotarła na Ukrainę. Jeszcze kilka godzin temu traktowałem ten pobyt na Ukrainie jako ostatni, teraz żałuję, że wyjeżdżam.

3. dzień – 6 marzec 2017 (poniedziałek)

Dzień powrotu. Pociąg do Lwowa odjeżdża o 8:01, trzeba się więc spieszyć. O 7 rano biegnę na śniadanie. Zatrzymuje mnie recepcjonistka, abym oddał kurtkę do szatni. Wchodzę do sali ze śniadaniem, pokazuję kartkę uprawniającą do wejścia i zajmuję miejsce. Cholera, ile smakołyków do wyboru. Nie wiem, co wybrać. Nigdy nie jadłem tak obfitego śniadania hotelowego i czuję się bardzo niezręcznie. Na początek biorę parówki inne niż u nas, podobno domowe, trochę chleba, wędlinę. Później coś do picia i deser. Pycha, śniadanie pierwsza klasa. Niestety, trzęsą mi się ręce ze zdenerwowania, bo dla mnie to zbyt eleganckie miejsce, przez co brudzę obrus. Nic, trzeba zostawić parę złotych napiwku za szkody. O 7:25 muszę wyjść, a szkoda, bo chętnie spróbowałbym tych wszystkich pyszności.

Wymeldowanie trochę trwa, bowiem recepcjonistka musi sprawdzić, czy nie ukradłem nic z pokoju ani niczego nie zniszczyłem.

Z hotelu do dworca idzie się 10 minut. Na miejscu jestem o 7:45, fotografuję jeszcze pociąg podmiejski do Kołomyi, dziś zestawiony z lokomotywy spalinowej i wagonów z drewnianymi ławkami. Kiedy pociąg Czerniowce – Lwów wjeżdża na peron, wychodzi słońce. Niestety, nie zdążę zrobić pięknego zdjęcia dworca z kładki nad torami.

Iwano-Frankowsk

Dworzec w Iwano-Frankowsku

Przyjeżdża szybki pociąg, kontrola biletów przed wejściem na pokład, obłożenie około 70%. Pociąg klimatyzowany, siedzenia w układzie 3+3. Szybko ustawia się kolejka do toalety. Obok mnie siedzi małżeństwo w wieku około 55 lat. Prędkość przyzwoita – 60-70 kilometrów na godzinę. Za Iwano-Frankowskiem mijamy opuszczone zakłady, następnie przejeżdżamy przez rzekę Dniestr, a przez cały czas widać palące się trawy – na Ukrainie nikt nie przejmuje się wypalanymi trawami i kleszczami, na które to jedyny sposób. W jednej ze wsi żołnierze stoją przy czarnym samochodzie typu SUV, kontrolując inne pojazdy. Wsie z okien pociągu nie wyglądają tak źle, domy w miarę możliwości finansowych z zewnątrz prezentują się przyzwoicie, cerkwie są imponujące (szczególnie drewniane), daje się jedynie zauważyć nieutwardzone drogi. Na jednym ze wzgórz stoi cerkiew, a przy niej duży napis „Chwała bohaterom”. Po dniu przerwy znów zaczyna boleć głowa.

Jedzie się przyjemnie, aczkolwiek pociąg nie jest jakiś bardzo wygodny. Lwów wita nas blokowiskami i pochmurną pogodą. Kiedy wysiadam, wychodzi słońce. Podczas wysiadania pstrykam kilka zdjęć, co denerwuje konduktorki.

Pociąg Ukraina

Szybki pociąg Czerniowce – Lwów – wnętrze

Na dworcu staję w kolejce do kasy międzynarodowej. Kiedy panie przede mną otrzymują bilet, kasa zostaje zamknięta. No tak – dziesięciominutowa przerwa technologiczna. To jedyna kasa międzynarodowa na dworcu kolejowym we Lwowie . Nie da się nic zrobić, trzeba odczekać 10 minut. Tak naprawdę 12 minut. Ucinam sobie pogawędkę z Ukraińcem jadącym do Polski, który rozumie język polski i dość dobrze mówi po polsku. Po otwarciu kasy kupuję bilet pierwszej klasy. Chcę po prostu porządnie przetestować pociąg.

Mam dwie godziny do odjazdu pociągu. Idę na dworzec podmiejski. Po drodze muszę przejść obok watahy bezpańskich psów wylegujących się na trawniku. Na dworcu podmiejskim pstrykam kilka zdjęć, pozostaje przejść, a właściwie przebiec przez ruchliwą ulicę w celu zakupów dla rodziny i znajomych w supermarkecie.

Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co kupić. Padło na łotewskie piwo, ukraiński napój cytrynowy według gruzińskiej receptury i kilka innych drobnostek typu słodycze. Kupiłem sobie kilka saszetek kaw rozpuszczalnych. Jak zauważyłem, tutaj te niezdrowe kawy cieszą się ogromną popularnością, a do wyboru mamy kilkanaście smaków. Na co dzień tego typu kaw nie piję, mam jednak ochotę spróbować nowych smaków. Zakupy okazały się bardzo trafione

Lwów dworzec

Dworzec kolejowy we Lwowie. Z zewnątrz wygląda pięknie, w środku bywa nieciekawie

W piekarni całodobowej przy dworcu kupuję dwie drożdżówki i ciepłą kanapkę. Drożdżówki zamierzam przywieźć do domu, pyszną kanapkę zjadam od razu.

Na peronie 5 dworca robię zdjęcia elektryczce Lwów – Tarnopol. Ochroniarz nie reaguje.

Po 12 przyjeżdża pociąg do Przemyśla. Jak zwykle z głośników rozbrzmiewają fanfary nagrane przez orkiestrę, na peronie roi się od żołnierzy i ochroniarzy. Robię zdjęcie, a tu mocne klepnięcie w ramię.

– Nie wolno robić zdjęć – słyszę stanowczy głos.
– Nie?
– Nie, trzeba mieć pozwolenie, w innym przypadku nie wolno.

Nie chcę kłopotów, więc kasuję zdjęcie na oczach pana w mundurze moro, co kwituje znanym mi słowem „charaszo”. Dopiero teraz zauważam brak ukraińskiej flagi na jego mundurze.

Zajmuję miejsce w wagonie. W pierwszej klasie układ siedzeń to 2+2. W prawie pustym wagonie system posadził trzy osoby przy czteroosobowym stoliku. Kiedy pociąg rusza wraz z innym pasażerem zmieniam miejsce. Kilka osób również się przesiada, przez co młoda konduktorka ma później jakiś problem przy liczeniu pasażerów.

Kontrola celna zaczyna się tuż po wyjeździe ze Lwowa. Do mnie podchodzi młody rudy celnik i młoda celniczka. Nie rozumiem, co do mnie mówią po ukraińsku, pokazuję im plecak i mówię, że nie mam nic do oclenia. Wydaje im się podejrzane, że mam tylko mały plecak, więc czeka mnie dokładna kontrola. Muszę wszystko wyjmować, a sporo tego jest. Artykuły spożywcze, leki, rudy celnik czepia się buteleczki płynu do płukania ust Listerine, denerwowują go też ubrania, które po kolei wyciąga. Jakby mógł, zabiłby mnie. Po kilku minutach nie wytrzymuje i głośno mówi: „kurwa, ale upchane”. Trudno nie zrozumieć. Następnym razem pojadę z torbą podróżną.

W końcu idą sobie. Inni pasażerowie również muszą pokazywać bagaż, jednak kontrola nie jest tak dokładna jak w moim przypadku. Kontrola paszportowa bez problemów. Jeden z pasażerów ma problem z dokumentami. Po kilku telefonach zapada decyzja, że będzie musiał wysiąść w Mościskach.

Po 50 minutach koniec kontroli, toalety zostają otwarte dla podróżnych. Ukraińscy pogranicznicy wysiadają w Mościskach, wraz z nimi wspomniany pasażer eskortowany przez rosłego funkcjonariusza.

Po kilkunastominutowym postoju pociąg przejeżdża przez granicę. W Medyce wsiadają funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej. Rozpoczyna się kontrola celna. Ponownie muszę wszystko pokazywać, ale nie muszę już wszystkiego wyciągać, tylko niektóre rzeczy. Tym razem inni kontrolowani są bardziej szczegółowo.

Pozostaje kontrola paszportowa. Pociąg zbliża się do stacji Przemyśl Główny, strażnicy stoją w przejściach pomiędzy wagonami, spacerują po wagonie, a kontrolujących nie widać. Mam godzinę na przesiadkę na pociąg IC Wyspiański do Krakowa, po raz pierwszy obawiam się, że to może być za mało.

W końcu pociąg kończy bieg na stacji Przemyśl Główny. Nie możemy jednak wyjść. Przez 10 minut czekamy, aż do naszego wagonu dotrze strażnik kontrolujący paszporty. Wygląda to tak – jeden kontroluje, kilku siedzi sobie na siedzeniach, jeszcze inni gdzieś spacerują. Temu, co kontroluje, wcale się nie spieszy. Mało tego, osoby, którym sprawdzono paszporty, nie mogą opuścić wagonu, dopóki wszyscy w wagonie nie przejdą kontroli paszportowej. Na szczęście przychodzi jeszcze jeden strażnik z czytnikiem paszportów i kontrola idzie szybciej. Tak więc możemy wyjść dopiero po 30 minutach postoju.

Przemyśl

Kolejka do kasy w Przemyślu w drodze powrotnej

 

Pędzę do kasy, a tam kolejka do drzwi dworca. Przede mną chyba ze 30 osób. Tracę nadzieję, że zdążę kupić bilet, na kupno jedzenia na sto procent nie będzie czasu. Czynne są dwie kasy, natomiast nikt nie pomyślał o biletomacie. Niektórzy kupują bilety szybko, u innych trwa to dłużej. Na moim zegarku 14:25, pociąg odjedzie za 3 minuty, jeszcze kilka osób do kasy przede mną. Wpadam w panikę. Ukraińcy z przodu i z tyłu uspokajają mnie – jest 14:21 jeden, mój zegarek spieszy. Co za ulga. W końcu udaje się kupić bilet, szybko kupuję też napój w automacie i razem z jedną Ukrainką biegniemy na peron, aby powiadomić konduktora, że jest jeszcze kilka osób, które czekają w kolejce. Na szczęście nie ma takiej potrzeby, bo pociąg odjedzie z dziesięciominutowym opóźnieniem.

Na peronie mnóstwo ludzi. Straż Ochrony Kolei wyłapuje Ukraińców palących papierosy.

Podróż do Krakowa minęła przyjemnie, poza jednym dziwnym zdarzeniem na początku. Jechałem w wagonie bezprzedziałowym. Na moim miejscu nr 28 siedział Ukrainiec, który twierdził, że ma miejscówkę na numer 48 i mógłbym się z nim zamienić. Tam siedziała pani z numerem miejscówki 44, z którą też się zamieniłem. Po pierwszej stacji ktoś zgłosił się na miejsce numer 48, więc musiałem zwolnić miejsce pani z numerem 44. Z kolei Ukrainiec siedział na innym miejscu w rzędzie przed panią z miejsca 48, moje było puste, a obok siedziała zupełnie inna dziewczyna niż wcześniej.

IC Wyspiański

Pasażerowie czekający na pociąg IC Wyspiański

W Dębicy dosiadła się kobieta w średnim wieku lubiąca sobie pogadać. Zajęła miejsce obok młodej Ukrainki siedzącej do tej pory w słuchawkach i zawiązała się rozmowa. Nieładnie podsłuchiwać, ale dzięki temu można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o życiu na Ukrainie i tym podobnych rzeczach, choć nie można tych informacji zweryfikować.

Ukraińskie drożdżówki chciałem dowieźć dla najbliższych, dlatego kupiłem kanapkę z kurczakiem z wózka WARS za 7 złotych.

Do Krakowa dojechaliśmy zgodnie z rozkładem o 17:54. Czternaście minut wcześniej odjechał pociąg do Oświęcimia. W Krakowie poszedłem tylko do piekarni Awiteks na zapiekankę. Oczywiście wcześniej kupiłem bilet na pociąg do Oświęcimia o 19:50. Przy wejściu do tunelu Romowie dawali zakochanym parom róże za dobrowolne datki. Jeden z mężczyzn dał im za różę 10 złotych, za co dostał taką wiązankę od swojej partnerki, że nie można było słuchać.

Do Oświęcimia zawiózł mnie EN71-019. Pasażerów niewielu, podróż męcząca jak zwykle. Przed 22:00 byłem w domu.

EN71-019

Pociąg EN71-019 Kraków – Oświęcim

Podróż nie zakończyła się dobrze – następnego dnia źle się czułem, dwa dni po powrocie nieznany wirus położył mnie do łóżka. Początkowo obawiałem się, że złapałem coś na Ukrainie, dopiero później dowiedziałem się, iż dużo osób ma takie same objawy, a czas wystąpienia pierwszych objawów skojarzyłem z upływem trzech dni od wizyty w przychodni.

Infekcja wirusowa uniemożliwiła mi po raz kolejny wyjazd do Budapesztu z Lux Express z biletami za 5 złotych w jedną stronę, ponadto mojemu otoczeniu dostarczyła dodatkowych argumentów na wybicie mi z głowy kolejnych podróży, bowiem według innych nie są mi one do niczego potrzebne, mam tylko kłopoty, a cały świat wygląda tak samo i wszędzie jedzenie smakuje tak samo, więc po co w ogóle dokądkolwiek wyjeżdżać.

Podsumowanie

Tak krótka wycieczka nie uprawnia mnie do wyciągania daleko idących wniosków na temat Ukrainy i mentalności jej mieszkańców, jednak moje pierwsze wrażenia są następujące:

– Ukraina zrobiła na mnie wrażenie swego rodzaju mieszanki – znajdziemy tu trochę z Bałkanów, trochę z dawnego ZSRR, jak również powiew współczesnej Europy. Mentalność zupełnie inna niż to, co do tej pory widziałem.

– nie było tak źle, jak słyszałem od osób odradzających mi podróż, ale nie było tak cudownie, jak można wyczytać na wielu blogach podróżniczych. Na pewno było lepiej niż się spodziewałem. Często czułem się tak, jakbym cofnął się w czasie do drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w Polsce.

– jeśli chodzi o Ukraińców, to nie odczułem z ich strony ani szczególnej sympatii, ani szczególnej niechęci. Wyglądają normalnie, zachowują się normalnie, spotkamy ludzi najróżniejszego charakteru – od porządnych po szuje, jak wszędzie zresztą.

– Lwowa nie oceniam. Na pewno warto tu przyjechać, ale powinna to być wycieczka z noclegiem umożliwiającym przynajmniej jeden dzień zwiedzania miasta bez pośpiechu. Tak na kilka godzin to bez sensu – czuję ogromny niedosyt.. Oferta usługowa i gastronomiczna bardzo szeroka, choć ceny w centrum wcale nie są niskie. Miasto przeżywa najazd turystów, więc wkrótce ceny powinny zrównać się z tymi w Polsce.

– Iwano-Frankowsk to niezbyt ładne miasto, natomiast świetne na odpoczynek i doskonała baza wypadowa. No i tamtejsze lokale gastronomiczne oraz atmosfera – na pewno tam wrócę na dłużej.

– Ukrainę odebrałem zupełnie inaczej niż zdecydowana większość blogerów podróżniczych. Wiele informacji okazało się nieaktualnych lub różniły się od stanu rzeczywistego. Nie wiem, czy w ciągu roku lub dwóch tyle zmieniło się na Ukrainie, czy po prostu blogi były pisane pod zdobycie jak największej popularności, albo podróże niektórych blogerów były sponsorowane przez Lwowską Organizację Turystyczną.

– przed wyjazdem warto się nauczyć podstawowych słów i zwrotów po ukraińsku.

– w pierwszą podróż na Ukrainę lepiej wyjechać w parze lub w grupie. Samotna podróż z jednej strony jest dobra ze względu na brak zobowiązań, z drugiej nie można liczyć na niczyją pomoc.

– na Ukrainę na pewno pojadę przynajmniej jeszcze raz, tym razem na dłużej.

%d bloggers like this: