Kolej na Podróż

10 lat w blogosferze – szczerze o blogu i o sobie

22.1.2012 roku opublikowałem pierwszy artykuł na stronie „Świat Podróży Kolejowych”. W 2014 roku jako rozszerzenie tej strony powstał blog „Kolej na Podróż”. Obie publikacje później połączyłem. Dziesiątą rocznicę działalności świętuję w niepewności – czy przeżyję, czy będę mógł chodzić, czy drobni twórcy przetrwają epokę lansu i blichtru, co przyniesie nadchodzący kryzys.

W przeciwieństwie do innych blogerów startowałem od zera, moim jedynym atutem była wiedza pozyskana podczas planowania podróży w czasach studenckich. W 2012 roku podróżowanie nie było tak łatwe (wyłączając utrudnienia związane z pandemią), wiedza nie była tak łatwo dostępna, sytuacja na rynku pracy była zupełnie inna. Wartości człowieka nie wyznaczały wtedy lajki i zasięgi na portalach społecznościowych.

Przez lata blog zyskał mnóstwo czytelników, stał się również znany. Nie odniósł jednak sukcesu komercyjnego, nie udało mi się zrealizować autorskich projektów, pomimo ogromnego wysiłku nie spełniłem swoich marzeń. Wpłynęło na to wiele czynników, począwszy od mojego stanu zdrowia, przez brak pieniędzy, wiary w siebie, wsparcia otoczenia, a także przeciwności losu. A przede wszystkim braku układów. Mimo to jestem zadowolony z liczby czytelników i mam wielką ochotę rozwijać blog.

Moja historia różni się od historii o łatwej i prostej drodze do sukcesu, które znacie z mediów. Mówią wam, że wystarczy tylko chcieć, a to kłamstwo. Niektórym po prostu nie jest dane, aby osiągnęli sukces. Dziesiątą rocznicę swojej twórczości internetowej obchodzę walcząc po raz drugi z rakiem i marząc, żeby móc kiedykolwiek normalnie chodzić, bo na razie jestem kaleką. O takich ludziach w mediach nie przeczytacie. Czytacie o tych, którzy zwiedzili cały świat, spełniali marzenia, osiągnęli sukces. Karmią was złudzeniami.

Jeśli w ciągu najbliższych dwóch miesięcy złapię koronawirusa, umrę. O mojej śmierci nie wspomni nikt, nic też po mnie nie pozostanie.

W artykule krótko opiszę pracę nad blogiem i napiszę trochę o sobie, ponieważ jestem postacią kontrowersyjną i swego czasu byłem znany w Czechach.

SPIS TREŚCI
1. Więcej o blogu
2. Czego nauczyła mnie praca przy blogu
3. Więcej o mnie
4. Co dalej z blogiem?

UWAGA!!! Ze względu na problemy zdrowotne nie mogę siedzieć przy komputerze dłużej niż kilka minut, więc artykuł dyktowałem do smartfona, przez co pojawi się w nim sporo błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, literówek itp. 

  1. WIĘCEJ O BLOGU

Pewnie jesteście ciekawi, jak wygląda praca blogera i jak zaczynałem. Dawniej było inaczej. Zaczynałem, kiedy blogosfera dopiero raczkowała. Dziś istnieje kilkadziesiąt tysięcy blogów podróżniczych (duża część wkrótce padnie), z czego sporo jest naprawdę dobrych. Natomiast nowo powstające blogi komercyjne to szambo mające tyle wspólnego z uczciwością i rzetelnością, co dzisiejsza żywność z prawdziwą żywnością.

Jak blogi wyglądały dawniej?

Kiedy zaczynałem tworzyć blog, istniało kilkanaście blogów podróżniczych i kilkadziesiąt stron internetowych o podróżowaniu, z których większość od dawna nie działa. Inspirowały mnie „Podróże Przegubowca”, „Regio Chłopak” oraz Seat61.

Wtedy nie miałem pojęcia, że blogerzy promowani w mediach i odnoszący sukcesy są powiązani z mediami i tylko to zapewnia im promocję oraz popularność, a ich blogi, czy nawet pozy na zdjęciach, to klony amerykańskich blogów.

Z drugiej strony ówczesne blogi były bardziej autentyczne, nie trzeba było mieć najlepszego sprzętu, nie trzeba było retuszować zdjęć, nie trzeba też było posiadać dronów Ani całej ekipy stojącej za blogerem.

Wystarczyły krótkie wpisy bez szczegółowych opracowań skopiowanych z Wikipedii lub przewodników.

Denerwowały mnie zmyślone wstawki i historyjki popularnych blogerów, ale są one niczym w porównaniu do tego, co dzieje się obecnie  w blogosferze.

Wtedy wystarczyło założyć blog, aby sponsorzy zaczęli zasypywać blogerów biletami, zaproszeniami na wycieczki zagraniczne lub gadżetami. Niektórzy łapali się na wycieczki do europejskich stolic już po trzech-czterech wpisach. Czytelnikom wszystko wydawało się proste, więc na fali tam tych bloków następnych latach powstały tysiące blogów podróżniczych o najróżniejszej tematyce.

10 lat temu można było zarobić dobre pieniądze na reklamach Google. Nikomu, poza osobami związanymi z mediami, nie przyszło do głowy, żeby zarabiać ogromne pieniądze no nieoznaczonych tekstach sponsorowanych.

Facebook dopiero raczkował, nikt nie zdawał sobie sprawy, jak rozwinie się Instagram i YouTube.

Co było dalej?

Następne lata to wysyp blogów podróżniczych. Zakładali je coraz bogatsi internauci. Trzeba było wydawać coraz więcej pieniędzy na podróże, a poziom artykułów był coraz wyższy. Nie wystarczyły już krótkie, zwięzłe opracowania.

Do gry włączyły się organizacje turystyczne. W pogoni za sławą i ogromnymi pieniędzmi blogerzy zaczęli publikować pod SEO, wskaźnik widoczności Google, coraz większą rolę zaczęły odgrywać media społecznościowe, w których liczyły się zasięgi, liczba fanów oraz liczba lajków pod postami. Wyniszczający wyścig szczurów trwał w najlepsze.

Na blogi podróżnicze przeznaczano coraz więcej pieniędzy. Powstawały blogi nowego typu – zakładane przez osoby z układami w organizacjach turystycznych, które zarabiały na siebie już po kilku wpisach.

Blogerzy podróżniczy wpadli we własną pułapkę. Prowadzenie bloga widocznego w wyszukiwarkach stało się bardzo kosztowne i czasochłonne. Potrzebny był coraz lepszy sprzęt, coraz ładniejsze szablony stron, coraz dłuższe artykuły, na których opracowanie trzeba było przeznaczyć coraz więcej czasu. A sukces i tak był poza zasięgiem, jeśli nie byłeś kimś znanym lub nie miałeś układów.

Blogerzy zgodnie chwali pod niebiosa zwiedzone miejsca, po to, aby zyskać sympatię potencjalnych sponsorów oraz czytelników. Nie prowadziło to do niczego dobrego, bowiem blogi stawały się niewiarygodne, a sponsorzy i tak mieli swoich pupilków.

Jak obecnie wyglądają blogi podróżnicze?

Dzisiejsze blogi podróżnicze trudno nazywać blogami. Chyba wszystkie popularne blogi składają się tylko nieoznaczonych wpisów sponsorowanych, a podróż to dla blogerów nie przeżycie, tylko kampania obliczona na jak największe zasięgi.

Za popularnymi blogami stoją całe sztaby – graficy, fotografowie, copywriterzy, specjaliści od mediów społecznościowych i SEO. Nie ma tu miejsca na spontaniczność, autentyczność, wszystko jest wyreżyserowane. Bloger to tylko wydmuszka. Dla drobnych twórców nie ma miejsca. Na blogerów z układami, działających pod opieką agencji reklamowych, idą niewyobrażalne pieniądze. Na takich blogach wszystko jest piękne, zdjęcia wyretuszowane na maksimum, blogerzy zawsze uśmiechnięci, w tych samych pozach, skopiowanych z amerykańskich blogów.

Współczesne blogi podróżnicze zakładane są przez agencje reklamowe. Taki blog od razu zaczyna zarabiać duże pieniądze, a po miesiącu działalności ma więcej fanów, niż na przykład ja po 10 latach.

Inny typ nowo powstających blogów to blogi zakładane przez ludzi z układami lub władze/organizacje turystyczne, finansowane przez Unię Europejską. Miliony złotych na początek – jak drobni twórcy mają z takimi konkurować?.

Przez komercję i dominację wielkich graczy masowo upadają rzetelne blogi prowadzone przez pasjonatów. Niestety, czytelnicy nie wiedzą, dokąd to wszystko zmierza. Za niedługo będą czytali tylko artykuły sponsorowane, a za dostęp do jakichkolwiek treści będą musieli płacić.

Masz tyle treści, jak to zrobiłeś?

Dużo osób pyta mnie, w jaki sposób opracowałem tak obszerne artykuły. Tajemnica jest prosta: praca, praca i jeszcze raz praca.

To nie wygląda tak, że jeden artykuł powstał w ciągu godziny. Artykuły o kolejach z najpopularniejszych krajach były wielokrotnie rozbudowane i aktualizowane. Stworzenie takiego artykułu wymagało mnóstwa pracy, poprawy błędów, zmian koncepcji, poszukiwania materiałów.

Największym problemem są jednak aktualizacje. Połączenia i ceny biletów zmieniają się bardzo często, podobnie jak regulamin przewozów, promocje i tym podobne sprawy. Nie sposób za tym nadążyć. Jeśli ktoś chce być na bieżąco i prowadzić w miarę często aktualizowany blog, musi się temu poświęcić.

Wiem, że wiele osób mogłoby zrobić lepsze artykuły, mają większe możliwości w zakresie podróżowania, ale napisanie artykułu nie jest problemem. Problemem są późniejsze aktualizacje, bowiem informacje bardzo szybko się dezaktualizują.

Dlaczego blog jest taki pesymistyczny?

Często pytacie o pesymizm i smutek bijące z bloga. Rzeczywiście, jestem osobą promieniująca negatywną energią. Jestem defetystą i użalam się nad sobą.  Ale nie zawsze tak było.

Kiedyś miałem marzenia, plany, dziewczynę marzeń i dążyłem do wyznaczonego celu. Życie wyglądało dla mnie zupełnie inaczej. Nie chorowałem, widziałem sens swojej pracy, wierzyłem, iż uda mi się coś w osiągnąć. Ale życie to nie bajka. Istnieją struktury, przez które osoba bez układów nie jest się w stanie przebić. Może być tylko dostarczycielem wiedzy i pomysłów, na których zarabiają inni. Tak jest wszędzie. Gdyby udało mi się zostać w placówce naukowej, byłbym zupełnie innym człowiekiem. Robiłbym to, co kocham (słowniki języków słowiańskich), zarabiałbym, podróżował, rozwijał się, patrzył inaczej na świat. Nikt nie układałby mi życia, ani nie wypominał niepowodzeń.

Tak naprawdę praca nad blogiem wykańcza psychicznie. Wyobraź sobie: widzisz, jak wszyscy wokół podróżują, spełniają marzenia, zwiedzają świat i piszą, jakie to proste. A ty tworzysz, rozbudowujesz blog i wiesz, że nigdy nie zwiedzisz nawet ułamka z tego, co oni. Nigdy nie spełnisz swoich marzeń, nigdy nie zrealizujesz autorskich projektów, nigdy nie będzie cię stać na podróż zagraniczną z prawdziwego zdarzenia.

Widzisz, jak rozwijają się inni blogerzy. Widzisz, jak blogerzy podróżują luksusowymi pociągami, słynnymi malowniczymi trasami, dostają bilety Interrail za darmo i jeszcze im płacą ogromne pieniądze za relacje z takich podróży. A ty wiesz, że nigdy nie pojedziesz w podobną podróż, ponieważ nie jesteś znany. Nieważne, ile włożysz pracy, ile lat będzie pracował nad blogiem, jakiej jakości będziesz pisał artykuły. Liczą się zasięgi i układy. Nigdy nie osiągniesz sukcesu.

Widzisz, jak niektóre grupy zawodowe i społeczne mają coraz więcej przywilejów, zniżek, coraz więcej możliwości. A ty nic. Mijają lata, starasz się cały czas, a i tak wszystko na nic.

Trudno być w takiej sytuacji optymistą. Na blogach i portalach społecznościowych wszystko wygląda inaczej. Bloger zawsze jest uśmiechnięty, dobrze ubrany, stać go na wszystko, wszędzie mu się podoba i nigdy nie narzeka, chyba, że narzekanie to część kampanii reklamowej. Jednak świat przedstawiony na portalach społecznościowych to tylko iluzja obliczona na lajki, kliknięcia i zasięgi.

Od 12 lat ponoszę w życiu ciągłe klęski. Mówi się, że powinno się próbować jeszcze raz i jeszcze raz. Lecz po tylu latach człowiek godzi się z losem. Nie da się i koniec. Podobno „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Z własnego doświadczenia powiem, że to kolejna medialna brednia.

Co mi najbardziej utrudnia rozwój bloga?

Rozwój bloga najbardziej utrudnia mi mój stan zdrowia. Pieniądze to sprawa drugorzędna, ponieważ niewielkim kosztem mogę opracować ciekawe materiały z mojego regionu.

Druga rzecz utrudniająca pracę to zakaz opuszczania terytorium Polski przez osoby bezrobotne lub pobierające zasiłek stały. Z jednej strony to zakaz mający swoje uzasadnienie, natomiast w moim przypadku uniemożliwia mi jakąkolwiek podróż w celu opracowania materiałów na przykład na jeden dzień pociągami nocnymi do Wiednia, czy do Budapesztu, z biletem promocyjnym, co nie wyszłoby tak drogo.

Mieszkam 60 km od granicy czesko-polskiej, dzięki czemu mógłbym opisać ciekawe miejsca pogranicza w formie wycieczki jednodniowej. Niestety, nawet pójście na zakupy do Czeskiego Cieszyna pozbawiłoby mnie zasiłku za cały miesiąc.

Dodatkowa trudność polega na aktualizowaniu długich artykułów. W niektórych obszernej opracowaniach bardzo trudno wyłapać nieaktualne informacje.

Czy drobni twórcy przetrwają?

Przetrwa niewielu drobnych twórców. Drobni twórcy nie mają szans z koncernami – spójrzcie na portale o zdrowiu. W wyszukiwarkach na czołowych miejscach są portale prowadzone przez koncerny, na zlecenie których artykuły piszą setki copywriterów lub zwykłych bezrobotnych. Artykuły na poszczególnych portalach niewiele różnią się od siebie. Jeden napisze, dziesiątki innych odpiszą, zmienią tylko trochę treść. Tak to działa. Od blogerów także odpisują wielcy gracze.

Aby blog zaistniał, trzeba wydawać ogromne pieniądze. Podróże, pozycjonowanie, sprzęt, opieka techniczna, promocja. To rozrywka dla bogatych.

Poza tym nie opłaca się pisać obszernych przewodników. Po co siedzieć tydzień nad jakimś przewodnikiem po mieście, skoro komercyjny bloger dostanie za taki tekst 10 tysięcy złotych lub więcej (w zależności od zasięgów), a gwiazdka Instagrama kilkanaście tysięcy za jedno zdjęcie. Pasjonat może tworzyć tylko za darmo, więc ludziom się nie chce.

2. CZEGO NAUCZYŁA MNIE PRACA PRZY BLOGU

Dzięki prowadzeniu bloga zyskałem wiele doświadczenia, które jednak nie przyda mi się w życiu i wolałbym pewnych rzeczy nie wiedzieć. Wbrew pozorom, świat wykreowany przez media bardzo odbiega od rzeczywistości.

Nie muszę być doskonały

Dużo osób, szczególnie na wysokich stanowiskach, lubuje się w wytykaniu innym błędów. Od lat odnoszę wrażenie, że to jedna z cech charakterystycznych polskiej mentalności. Nieważne, jak się starasz, jaki masz potencjał, inni zrobią wszystko, żeby się doczepić. Liczą się tylko najdrobniejsze błędy.

Prawda jest taka, że nie da się stworzyć czegoś od zera bez popełniania błędów. Błędy popełnia każdy. Inaczej patrzy się na czyjąś twórczość z punktu widzenia czytelnika, który ma do dyspozycji wszystkie przewodniki, może wszędzie podróżować, sam nie robi nic, ponieważ pieniądze wpływają mu na konto za lekką pracę załatwioną przez układy, a od dzieciństwa był utwierdzony w przekonaniu, że jest najmądrzejszy i wszyscy robią błędy, tylko nie on.

Na blogu są błędy, z czego doskonale zdają sobie sprawę. Robię wszystko, żeby je wychwycić i poprawić, ale to nie jest takie proste zadanie, jak się wydaje.

Nie muszę być najlepszy

Blogowanie to wyścig szczurów. Wyścig o liczbę zwiedzonych krajów, miejsc, liczbę fanów i zasięgi na portalach społecznościowych.

W dłuższej perspektywie taki wyścig nie prowadzi do niczego dobrego. Jest jasne, że nie mogę konkurować z osobami mającymi dobrze płatną pracę, zdrowie i możliwość łączenia dni wolnych, a ponadto mieszkającymi blisko lotniska międzynarodowego.

Wiele takich osób mogłoby napisać lepsze, autorskie materiały o kolejach na świecie, ponieważ zwiedzili po kilkadziesiąt krajów na wszystkich kontynentach. Ale żeby mieć pieniądze na takie podróże, muszą zajmować się czymś innym, przez co nie mają czasu na pisanie tak obszernych artykułów i ich aktualizację . Z kolei ja nie mam pieniędzy na podróże, więc nie mogę opracować autorskich materiałów choćby z krajów takich jak Litwa, Węgry, czy Włochy. Tak to się kręci w życiu. Coś za coś.

Nie muszę być specjalistą od wszystkiego

Blogerzy w wyścigu szczurów starali się przekazywać w każdym artykule jak najwięcej szczegółowych informacji. Przez lata wymagania czytelników wobec blogerów rosły, a w opinii internautów bloger powinien być specjalistą od wszystkiego.

W praktyce to niemożliwe. Lepiej specjalizować się w jednej dziedzinie, niż być specjalistą od wszystkiego. Jako miłośnik kolei nie jestem w stanie nadążyć za wszystkim. Nie dam rady śledzić zmian na remontowanych dworcach, zmiany w regulaminach sprzedaży biletów, zmiany w regulaminach promocji, znać się na przewodzie psów i rowerów w każdym kraju. To nie jest do opanowania przez jedną osobę i czytelnicy muszą to zaakceptować.

Nie tam również rady poznawać i opisywać szczegółowo zwiedzanych miejsc. Aby poznać historię, ciekawostki oraz szczegóły zwiedzanych miast, trzeba poświęcić naprawdę mnóstwo czasu. W dzisiejszej gonitwie za pieniądzem tego czasu nie ma.

Nie zawsze warto wierzyć zapowiedziom

Bardzo irytuje mnie, kiedy media bezkrytycznie wklejają gotowce z działu marketingu firm kolejowych lub przesłane przez władze. Praca nad blogiem uświadomiła mi, że często hurraoptymistyczne zapowiedzi nie sprawdzają się.

Podajmy jako przykład choćby Paragwaj. 5 lat temu zapowiadano wybudowanie sieci kolejowej obejmującej cały kraj. Do dziś nie wybudowano ani kilometra torów.

W Surinamie już dawno miała powstać linia kolejowa ze stolicy kraju na lotnisko. Do dziś nie rozpoczęto budowy. Takie przykłady można mnożyć.

Świata nie zmienimy

Mnóstwo miłośników kolei chciałoby zmieniać kolej i wprowadzać zmiany. Ja również łapię się za głowę, widząc niektóre zmiany w ofertach, inwestycje zagraniczne, likwidację połączeń. Nie zaprzątam sobie nimi głowy, bo wiem, że świata nie zmienię. Szkoda na to czasu.

Każdy ma hejterów

Prowadzenie bloga i popularność często wiążą się ze zjawiskiem hejtowania. Muszę powiedzieć, że w moim przypadku jest to zjawisko bardzo rzadkie, a krytyków i hejterów mam stosunkowo mało.

O ile konstruktywna krytyka jest mile widziana, to chamstwem nie ma co się przejmować.

Krytyka w często pochodzi od osób o znacznie wyższym statusie materialnym niż mój. Lecz są również osoby zamożne, które nie robią mi wyrzutów z mojej sytuacji, a wręcz mnie wspierają, choćby aktualnymi informacjami i zdjęciami pociągów z egzotycznych krajów. Nie można więc wrzucać wszystkich do jednego worka.

Denerwuje mnie, kiedy jakaś młoda lalunia, celebrytka z Instagrama krytykuje mój styl podróżowania. Tylko co o życiu może wiedzieć taka młoda gwiazdeczka, dla której normalnością są podróże w ciągu jednego roku do Brazylii, Japonii, na Zanzibar, Karaiby czy Malediwy i zlecenia od sponsorów po kilku postach na Instagramie. Taka osoba ma zagwarantowane wszystko od dzieciństwa, nie ma problemów zdrowotnych, nie ma pojęcia, że niektórym takie rzeczy przychodzą o wiele trudniej.

Denerwuje mnie również, kiedy mój artykuł o jakimś mieście krytykuje bloger zaprzyjaźniony z władzami tego miasta, który kilka miesięcy wcześniej założył blog o historii miast finansowany z pieniędzy Unii Europejskiej i podlizuje się włodarzom małopolskich miejscowości, dzięki czemu jest wszędzie promowany oraz zapraszany.

Z początkowego okresu działalności bloga należy wymienić również hejterów z różnych spółek PKP i ministerstw, którzy uważają, że mogę pisać tylko o kolejach w krajach, które zwiedziłem. Początkowo takie było założenie bloga, ale szybko okazało się, że jakikolwiek wyjazd zagraniczny przekracza moje możliwości finansowe i nigdy to się nie zmieni. Natomiast dla moich hejterów zajmujących wysokie stanowiska, podróż do Wietnamu, Stanów Zjednoczonych, Australii albo jakiegokolwiek innego kraju, to drobny wydatek. Szczególnie, gdy mają za darmo bilety FIP.  Powiedzmy sobie szczerze, co tacy ludzie jak Michał Stilger, obecnie rzecznik prasowy PKP, mogą wiedzieć o życiu.

Nie można udawać, że wszystko robię doskonale i nie popełniam błędów, natomiast każdy twórca musi się liczyć z pewną grupą osób zaciekle krytykujących jego działalność.

Nieuczciwość popłaca

Tworząc tego bloga postawiłem na uczciwość i rzetelność wobec czytelników. Czyli jeżeli na blogu pojawiłby się jakiś tekst sponsorowany lub powstały w ramach współpracy, zostałby stosownie oznaczony. Nie przesadzałem z pochwałami, nie zakochiwałem się w zwiedzanych miejscach za pieniądze.

Uczciwość i rzetelność okazały się jednym z czynników, które złożyły się na niepowodzenie projektu.

Świat jest głupi i brutalny. Nie wszyscy popularni blogerzy oszukują. Jednak z obrzydzeniem patrzę na cukierkowe recenzje usług restauracji, hoteli lub przewodniki po miastach, opisujące wszystko w samych superlatywach. Bloger zapomina dodać, że za taki wpis otrzymał ogromne pieniądze.

Ludziom to jednak nie przeszkadza. Czytelnicy i widzowie chcą być oszukiwani. Chcą wierzyć, że twórcy w swoich programach spotykają przypadkowe osoby, chociaż te osoby są podstawione. Chcą wierzyć, że oszukujący ich twórcy wszystko opisują bezinteresownie, a ich opinie płyną z głębi serca.

Bajeczki o życiu za 6 euro dziennie na całym świecie, hasła typu „żeby gdzieś wyjechać wystarczy chcieć” od kogoś, komu wszystkie wyjazdy finansują organizacje turystyczne. Podróż luksusowym pociągiem w Rosji znanych YouTuberów uchodzących za niezależnych. To wszystko to jedno wielkie kłamstwo.

Kupowanie fanów, lajków, wzajemne komentowanie postów i wiele innych patologii to normalne zjawisko w internecie. Oszukujesz – zarabiasz, rozwijasz się, stać cię na wszystko, jesteś szanowany. Uczciwie nie osiągniesz nic. Bo kto będzie chciał współpracować z rzetelnym twórcą, skoro tysiące innych za pieniądze, nocleg, czy posiłek napiszą cokolwiek?

Przypomnijmy sobie skandalicznie lizusowskie recenzje, kiedy pociąg Leo Express wjechał na polskie tory. Zachwyty za pieniądze nad przeciętną jakością. Po latach to właśnie portale i osoby odpowiedzialne za takie gnioty dorabiają się majątków, a uczciwi twórcy masowo upadają i kończą w biedzie.

Praca i pieniądze są najważniejsze

Praca i pieniądze to najważniejsze wartości w życiu. Nieważne są twoje predyspozycje, twoje talenty i starania kropka Jesteś postrzegany tylko przez pryzmat pracy i pieniędzy. Masz robić cokolwiek i zarabiać, żeby nie zostać zaszufladkowany przez społeczeństwo jako nierób, nieudacznik i pasożyt społeczny. Presja jest ogromna.

System robi wszystko, żebyś porzucił swoje ambicje i marzenia. Masz być taki, jak inni. Nie ma tu miejsca na kreatywność ani indywidualność. Próbujesz się przebić, latami tworzysz i próbujesz udowodnić wszystkim, którzy cię przekreślają oraz podcinają ci skrzydła, że odniesiesz sukces. Okazuje się jednak, iż to oni mieli rację. Ponosisz kolejną porażkę. Taki jest system.

Lepiej zrezygnować ze swoich marzeń, porzucić swoje talenty i robić cokolwiek za pieniądze, żeby nie zostać zniszczonym.

Z perspektywy czasu z jednej strony żałuję, że nie podjąłem normalnej pracy i skupiłem się na blogu, z drugiej sytuacja na rynku pracy 10 lat temu była zupełnie inna. Szkoda zniszczonego kręgosłupa, nadgarstków, barku, wzroku, problemów ze stawem krzyżowo-biodrowym, nerwem kulszowym i wielu innych dolegliwości, przez które jestem kaleką. Gdybym miał to samo zdrowie, co 10 lat temu, pewnie bez problemu znalazłbym bardzo dobrze płatną pracę w agencji reklamowej zajmującej się portalami społecznymi.

Czasami trzeba iść na kompromis

Osobiście nie lubię tworzyć wyliczanek, pisać o modnych miejscach, zwiedzać dużych miast ani stosować clickbaitowych tytułów. Czasami jest to nieuniknione – jeśli nie będziemy w ogóle pisali na popularne tematy, nikt nas nie będzie czytał.

Również zasady współpracy z organizacjami turystycznymi napawają mnie obrzydzeniem. Jednak w przyszłości trudno będzie uniknąć takiej współpracy ze względu na coraz bardziej rosnące koszty opracowania artykułów. Trzeba to potraktować w taki sposób – raz na jakiś czas napisze się jakiś oznaczony wazeliniarski artykuł, będą pieniądze na wartościowe teksty o kolejach i mniej znanych miejscach.

W młodości życie wygląda inaczej

Czasami na portalach typu wykop.pl hejtują mnie młodzi, piękni, zdrowi i bogaci. Jako schorowany, zgrzybiały starzec pogrążony w depresji, jestem dla nich obiektem drwin.

W młodości życie wygląda inaczej. Można się śmiać, dopóki człowiek nie wie, Jak wygląda życie z ciągłym bólem, nie musi korzystać z prywatnej opieki zdrowotnej dentystycznej, nie musi martwić się ubezpieczeniem zdrowotnym, podatkami, wszędzie ma ogromne zniżki, a czasami nawet bilety kolejowe za darmo. To oszczędności rzędu tysiąca złotych miesięcznie. Życie bez bólu kręgosłupa, rwy kulszowej i innych dolegliwości.

Zazdroszczę młodym błogiej nieświadomości, przywilejów i znacznie lepszego startu niż miałem na przykład ja.

3. WIĘCEJ O MNIE

Dzięki pracy nad blogiem stałem się osobą rozpoznawalną w niektórych kręgach. Ludzie, szczególnie młodzi, często pytają mnie, dlaczego na przykład nie wyjechałem zagranicę i dokonałem takich, a nie innych, wyborów życiowych. W tej części artykułu uchylę rąbka tajemnicy, ponieważ moje życie nie jest usłane różami, jak wydaje się być życie znanych blogerów.

Jestem brzydki, obecnie z przyczyn hormonalnych i kalectwa (brak ruchu) bardzo szybko tyję, nie umiem występować publicznie, nie mam znajomych, jestem typowym odludkiem.

Jestem inny

Pewnie trudno w to uwierzyć czytając moje artykuły, ale jestem inny niż normalni ludzie.

Mam inne zainteresowania niż otoczenie, nie pociągają mnie sztuki walki, wyczynowy sport, samochody, nie podążam za modą, podobają mi się inne dziewczyny niż powinny podobać się prawdziwemu mężczyźnie, inaczej patrzę na życie. Nie mam tatuażu, nie spłacam kredytu, dla dobra ogółu nie brałem się za kurs prawa jazdy, nie śledzę modnych seriali na platformach streamingowych. Powinienem znać się na mechanice, remontach, typowo męskich pracach. Nie mam ku temu predyspozycji, nikt mnie też nie nauczył podstawowych prac.

Na pozór to nic szczególnego. W praktyce jednak, jeśli ktoś w jakiś sposób różni się od reszty, jest tępiony. Jesteś „lalusiem”, „pedałem” i „frajerem” dla prymitywów.

Jakkolwiek potrafię pisać wciągające teksty, to nawiązanie zwykłej, luźnej rozmowy, przekracza moje możliwości. Nie potrafię nawiązywać znajomości, podtrzymywać ich, zachowywać się w towarzystwie ani odczytywać intencji rozmówcy. Moje gesty i słowa często są odbierane inaczej, niż chciałbym. Samo moje spojrzenie powoduje ataki agresji. Uśmiecham się tylko wtedy, kiedy się stresuje. Wolę spędzać czas ze zwierzętami niż z ludźmi.

Podobno to zespół Aspergera, w rzeczywistości bagaż doświadczeń życiowych sprawił, że zamknąłem się na ludzi. I mam swoje powody. Ponadto, jak sobie uświadomiłem, zupełnie inne oczekiwania mają ode mnie i od mojego zachowania najbliżsi, znajomi najbliższych, rówieśnicy, grupy społeczne typu szkoła i inni. W takiej sytuacji nie da się nie zwariować – jedni ci mówią, że powinieneś zachowywać się tak, czy siak, inni za to samo krytykują. Ogólnie ludziom od zawsze przeszkadzało we mnie wszystko – ubiór, wygląd, poruszanie się, mowa, poglądy, zainteresowania. Nie da się z tym nic zrobić

Tacy jak ja skazani są niezrozumienie i samotność. Naszym przeznaczeniem jest potępienie oraz prześladowanie. Nigdy nie osiągniemy sukcesu w grupie, biznesie, w pracy, ratunkiem jest dla nas spokojna praca, na przykład archiwum. Lecz teraz zdobycie takiej pracy graniczy z cudem.

Dlaczego nie wyjechałem z Oświęcimia?

W waszych wiadomościach często pada pytanie, dlaczego nie wyjechałem z Oświęcimia i nie ułożyłem sobie życia gdzie indziej.

W moim przypadku nie jest to takie proste. Od ponad 25 lat cierpią na zespół drażliwego jelita, przewlekłą chorobę układu pokarmowego. Choroba uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie, praktycznie wyklucza mnie z życia towarzyskiego i zawodowego.

Na chorobę cierpi dużo osób. Jeśli chodzi o mnie, to przez 25 lata objawy bardzo się zaostrzyły, chociaż już w szkole średniej miałem duże kłopoty przez tę chorobę. Bywają dni, kiedy nie jestem w stanie wyjść z domu

Zespół jelita drażliwego cechuje się kłopotami żołądkowymi. Szczegółów oszczędzę. Istotne jest, że nie sposób przewidzieć, kiedy problemy wystąpią i całe życie kręci się wokół toalety. Nie mogę jeść wielu rzeczy, między innymi nabiału, glutenu, słodyczy, sosów, sałatek, jajek, słodzików, różnych sztucznych dodatków do żywności, a kłopoty żołądkowe mogą wywołać nawet niektóre wody mineralne, czy suplementy diety. Warzywa i owoce mogą spożywać jedynie w niewielkich ilościach, najlepiej liofilizowane.

Gdybym stosować ścisłą dietę, musiałbym wydawać ogromne pieniądze. Staram się więc odżywiać tak, aby zminimalizować objawy i nie zbankrutować. Nie jest to jednak łatwe, szczególnie w podróży. Dlatego właśnie podróżuję tylko pociągami, unikam tłumów, nie piszę o jedzeniu, za to zwracam uwagę na toalety w zwiedzanych miastach, co denerwuje gwiazdy blogosfery.

W przypadku wyjazdu do pracy do innego kraju lub miasta dochodzą ogromne koszty zakwaterowania. Dla mnie kluczowy byłby dostęp do toalety, A to wymagałoby wynajęcia kawalerki. Nie mówiąc o kosztach jedzenia.

Nie pomaga zdrowe odżywianie, leki ani probiotyki. Objawy mogę łagodzić stosując dietę lekkostrawną i jedząc małe posiłki. To jednak ma swoje konsekwencje w postaci ciągłego zmęczenia, braku sił, senności, problemów z koncentracją, zdarzają się też omdlenia.

Choroba uniemożliwia mi wykonywanie wielu zawodów, udział w kursach i szkoleniach, często nie jestem dyspozycyjny, wyniszcza mnie też psychicznie. Złe przyswajanie pokarmów wpływa także na układ immunologiczny.

Według orzeczników z komisji do spraw orzekania o niepełnosprawności oraz biegłych sądowych choroba w żaden sposób nie utrudnia mi funkcjonowania, ani nie ogranicza mnie w pełnieniu ról społecznych. Nie zaliczam się więc do żadnego ze stopni niepełnosprawności. Taka interpretacja to kpina, lecz tak działa system. Legitymacja przydałaby się, ponieważ czasami potrzebuję bardzo pilnie skorzystać z toalety. Z legitymacją jest łatwiej.

Dla mnie ogromnym wyzwaniem jest nie tylko podróż, ale tak błahe sprawy jak na przykład wizyta u lekarza, dentysty, badanie typu rezonans magnetyczny albo zabieg, podczas którego nie mogę wyjść do toalety.

Z powodu choroby o mało nie wylądowałem kiedyś w więzieniu – miałem kłopoty żołądkowe w oświęcimskim sądzie, co jeden z sędziów i pracownicy sądu uznali za próbę zamachu. Na szczęście pani prokurator z Myślenic i pani sędzia z Chrzanowa miały znacznie więcej rozumu. Oświęcimskiego sądu nie polecam nikomu – najgorszy sąd, z jakim miałem do czynienia, a trochę ich było.

Ludzie niestety tego nie rozumieją, podobnie jak ja nie rozumiem, jak ktoś może mieć siły na diecie wegetariańskiej. Nie rozumiem, jak ktoś może zjeść kotlet schabowy, wypić kawę, zjeść pizzę lub kebab i nie mieć problemów żołądkowych. Moja choroba spotyka się z ogromnym ostracyzmem społecznym. Bo inni żyją z tą chorobą normalnie. Nie potrafię i nie dam rady.

Dlaczego nie wykorzystam znajomości języków?

Co część z was zauważyła, jestem autorem kilku słowników tematycznych bardzo ułatwiających naukę języków słowiańskich oraz języka angielskiego.

Z wykształcenia jestem filologiem czeskim i w czasie studiów uczyłem się wielu języków.

Problem polega na tym, że poza językiem czeskim nie miałem nigdy okazji używać tych języków aktywnie, przez co znam je jedynie biernie, A to na rynku pracy nie wystarczy. Nawet w języku angielskim nie powiedziałem ani słowa od prawie 5 lat, podobnie jak po czesku. Języka angielskiego używałem może kilka razy w podróży w 2008 i 2009 roku. Oglądam filmy w języku angielskim, czytam angielskie portale i książki, lecz to kompletnie nic nie daje.

Prawdę mówiąc, nie mam żadnej motywacji do nauki kolejnych języków i szlifowania znajomości tych, które znam. Pod względem znajomości języka angielskiego nie jestem w stanie z konkurować z młodszymi rocznikami ani z tymi, którzy byli na emigracji w Wielkiej Brytanii. Inne języki do niczego mi się nie przydały ani nie przydadzą i nigdy nie będę miał okazji, aby ich aktywnie używać. Mając tę świadomość nie jestem w stanie zmusić mózgu do nauki słówek i gramatyki. Bo cały wysiłek jest bez sensu.

Obecnie mylą mi się języki i mam problemy ze składnia oraz interpunkcją w języku polskim.

Młodzi czytelnicy pewnie nie rozumieją, jak można nie posługiwać się biegle językiem angielskim. W moich czasach poziom nauczania języka w szkołach był zupełnie inny (zresztą chodziłem do najgorszej szkoły średniej w mieście), internet dopiero raczkował, zdobycie anglojęzycznej prasy i literatury graniczyło z cudem. Podróżowanie i studia zagraniczne nie były takie łatwe.

W ogóle w ostatnich latach mam problem z przyswajaniem wiedzy i koncentracją. Wszystko robię jak maszyna. Dawniej rozwiązywałem krzyżówki, chłonąłem wiedzę jak gąbka, teraz nie widzę sensu poszerzania horyzontów, bo liczą się tylko pieniądze. Po części przez chemioterapię, po części przez psychikę i natłok informacji odnoszę wrażenie, jakbym miał demencję.

Jakim cudem nie siedzę w więzieniu?

Jak niektórzy z was wiedzą, ponad 10 lat temu popadłem w konflikt wpływowymi ludźmi z Uniwersytetu Masaryka w czeskim Brnie. Skończyło się tym, że zrobiono ze mnie groźnego terrorystę i następcę Breivika. Wszystko działo się w 2011 roku. W polskich mediach mogliście przeczytać szkalujace mnie artykuły, pisane przez dziennikarzy zakochanych w Czechach. Czesi zaangażowali przeciwko mnie nie tylko policję, lecz również polityków, Interpol i służby specjalne. Dodatkowo kampanię nienawiści przeciwko mnie prowadzili i prowadzą czechofile, którzy są przekonani, że dzięki temu ratują świat i walczą o jakiś czesko-polski raj na ziemi będący tylko wytworem ich chorych urojeń.

Zobacz artykuł o sprawie na portalu Interia

Sprawa wydawała się beznadziejna, jednak po prawie 5 latach procesu zakończyła się umorzeniem z powodu niskiej szkodliwości społecznej czynu. Sędziowie z Oświęcimia i Wadowic bardzo starali się mnie skazać, lecz zdobyte przeze mnie dowody jednoznacznie świadczyły o tym, że dziekan Wydziału Filologii Uniwersytetu Masaryka w Brnie donosząc na mnie nie kierował się strachem, tylko Uniwersytet Masaryka wspólnie z policją i mediami chciał zrobić pokazową akcję zatrzymania wielkiego terrorysty i rozsławić czeskie służby na cały świat.

Początkowo sędzia Konrad Gwoździewicz z Oświęcimia skazał mnie, uznając jako decydujący dowód przeciwko mnie opinię sąsiadów, według której jestem miły, spokojny, uczynny, nie mam nałogów i nie prowokuję konfliktów. Napisałem, co sądzę o takim wyroku w postępowaniu sędziego, za co odpowiadałem za zniesławienie sędziego w środkach masowego przekazu.

Po uchyleniu wyroku przez sąd w Krakowie, sprawę prowadził zakochany w Czechach sędzia Robert Leśniak z Wadowic. Na każdej rozprawie podkreślał, jak wspaniale wspomina Czechów z czasów swojej pracy w sądzie w Cieszynie i jaki to cudowny naród.

Pokrzywdzony dziekan z Brna pojawił się na rozprawie dopiero po dwóch latach odsyłania wezwań. Sędzia Leśniak oraz biegła tłumaczka skakali wokół niego, jakby był co najmniej prezydentem lub królem jakiegoś mocarstwa.

Sędzia robił wszystko, żeby mnie skazać, ale pokrzywdzony pytany wielokrotnie przez sędziego twierdził, że nie bał się moich gróźb wyrażonych w formie snów (sędzia pytał go chyba z sześć razy, bo moim zdaniem chciał usłyszeć odpowiedź twierdzącą). Dopiero na pytanie prokuratura o swój strach skali od jednego do dziesięciu ocenił na 2, dlatego nie zostałem uniewinniony, choć powinienem, skoro w czasie, kiedy cały kraj drży przed wielkim przestępcą, dziekan pisze na Twitterze „chłopiec na pewno się cieszy, jakie zamieszanie wywołał”. Takie słowa to strach?

Przesłuchanie pokrzywdzonego na komisariacie w Brnie, zakończone spisaniem protokołu na dwie strony, trwało minutę. Tak, minutę. Przesłuchanie miało miejsce o tej samej godzinie (co do minuty), o której pojawiła się informacja o groźnym terroryście z dopiskiem „pilne” na stronie najpopularniejszego czeskiego portalu informacyjnego portalu novinky.cz, a według intranetu uczelnianego Josef Krob prowadził w tym czasie zajęcia. Przedstawiłem dowody, że w rzeczywistości Uniwersytet Masaryka powiadomił czeskie służby już 8 dni wcześniej, w tym samym dniu dowiedziały się o tym polskie służby. Jest jasne, że wszystko było skoordynowane.

Proces zakończył się w 2015 roku. Uzasadnienie było dla mnie korzystne. W 2019 roku sprawa jeszcze raz wróciła na wokandę z powodu afery z obecnością na jednej z rozpraw żony sędziego Leśniaka pełniącej funkcję prokuratora. Wyrok został podtrzymany, miałem wprawdzie zastrzeżenia do uzasadnienia, ale nie chciało mi się jeździć kolejnych kilka lat do sądu na rozprawy, więc odpuściłem.

Stres związany ze sprawami przypłaciłem pierwszą chorobą nowotworową. Najbardziej boli, że kiedy okazało się, że sprawa wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiono ją w mediach, nie napisał już o niej nikt. Pozostały jedynie bezczelne i podłe artykuły autorstwa takich tuzów dziennikarstwa jak Krzysztof Strauchmann z „Nowej Trybuny Opolskiej”, Artur Drożdżak z „Gazety Krakowskiej”, czy Michał Zabłocki (były korespondent PAP w Pradze), nie mówiąc o czeskich i słowackich gryzipiórkach. Oni nie chorują na raka, robią kariery, dożyją starości i doczekają się wysokich emerytur. Taka sprawiedliwość.

Nikt nie napisał do tej pory i nikt nie napisze. Tak działa system. Nie możesz przeciwstawić się władzy, bo cokolwiek zrobisz, zostanie uznane za bestialska zbrodnię psychola, a najbardziej obrzydliwe postępowanie ludzi na stanowiskach będzie przez wszystkich usprawiedliwione.

Dlaczego nie masz racji? Bo jak możesz sprzeciwić się sędziemu, orzecznikowi, albo naukowcowi. Ludzie oceniają przez pryzmat stanowiska. Nic się z tym nie da zrobić. To nie dziennikarz przekręcający twoje słowa i piszący haniebny artykuł jest zły – to ty jesteś zły, że z nim rozmawiałeś. System.

Pseudonaukowcy z Instytutu Slawistyki Uniwersytetu Masaryka w Brnie, którzy mnie poniżali i wyśmiewali moje pomysły w sposób urągający ludzkiej godności, później je wykorzystali i zyskali na ich realizację pieniądze z grantów. Samo życie. Tak jest wszędzie, szanowani naukowcy zachowujący się jak dresiarze i menele spod budki z piwem to również polska rzeczywistość.

Dzięki konfliktowi z Uniwersytetem Masaryka w Brnie i czeskimi władzami poznałem mechanizmy niszczenia przeciwników politycznych i niewygodnych ludzi niezależnie od kraju i partii rządzącej. Żyję tylko dlatego, że i tak nikt mi nie uwierzy, więc nie stanowię zagrożenia. Możecie się jednak domyślić, jakie mam szansę na sukces jako wróg systemu i wróg publiczny nr 1 w Czechach.

Z powodu doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości unikam w podróży sytuacji mogących narazić mnie na zarzut szpiegostwa lub terroryzmu. Jestem idealną ofiarą dla różnych grup interesów.

Dlaczego nienawidzę Czechów

Z moją nienawiścią do Czechów nie jest tak, jak można wywnioskować artykułów o mnie. Czesi ogólnie to podły i fałszywy naród, ale lata spędzone w Czechach wspominam bardzo dobrze, bardzo lubiłem również podróżować po Czechach pociągiem i zwiedzać tamtejsze miasta. Miałem też sporo dobrych znajomych, którzy jednak bardziej uwierzyli plotkom i kłamliwym artykułom niż zdrowemu rozsądkowi. Jak zresztą wszędzie.

Problemem dla mnie jest polskie podejście do Republiki Czeskiej. Duża część Polaków to czechofile, dla których Czechy to raj na ziemi, gdzie nie ma problemów, wszystko jest piękne, wszyscy się kochają, nie ma zazdrości ani innych wad ludzkich, a Czesi są ideałami człowieka.

Ten obraz Czech jest tylko wytworem wyobraźni. Można go porównać do wyobrażeń o księciu z bajki typowym dla kobiet zapatrzonych w swoich idoli z seriali. Głupota polskich czechofilów jest dla mnie niezrozumiała I uważam, że wielu z nich powinno leczyć się psychiatry.

Dawniej dziwiłem się, jak to możliwe, że ludzie tak łatwo wierzą w bzdurne artykuły o Czechach pisane przez szanowanych dziennikarzy. Dziś wiem, że taki wizerunek Czech i Czechów został wykreowany przez opłacanych dziennikarzy, pisarzy oraz różnych pożytecznych idiotów. Kiedyś opłacano pisarzy, dziennikarzy, obecnie w ten sam sposób opłaca się tak zwanych influencerów. A ludzie nadal w to wszystko wierzą. Gorzej, kiedy dziennikarz lub sędzia, kierując się swoimi urojeniami o raju na ziemi, wydaje wyroki lub pisze artykuły niszczące komuś życie.

Dużo złego robią także studenci wyjeżdżający na wymiany międzynarodowe na czeskie uniwersytety. Takie wymiany to 2 dni zajęć, 5 dni wolnego. Dla wielu ten czas to impreza sponsorowana przez Unię Europejską. Później tacy wracają do Polski i myślą, że życie w Czechach wygląda tak, jak widzieli oni.

Jeśli chodzi o mnie, to Czechy pod pewnymi względami podobają mi się, pod innymi nie. Daleko mi jednak do osób, które mają klapki na oczach i i bezkrytycznie zachwycają się wszystkim, czeskie. Podobnie z czeskimi miastami. Podoba mi się na przykład Ołomuniec, Brno, Kutna Hora albo Telcz, ale nie rozumiem, co ludzie widzą w takim Libercu albo Karniowie.

Obecnie Czechy to dla mnie kraj jak każdy inny. Nie czuję żadnej więzi z tym krajem, żadnego sentymentu, nie utrzymuję z nikim znajomości. Chciałbym opisać tamtejsze atrakcje kolejowe oraz co ładniejsze miasta, ale nie jest to dla mnie żaden priorytet.

Jak możecie zobaczyć na moim przykładzie, spora grupa Czechów to osoby chore z nienawiści, ślepe i głuche na jakiekolwiek argumenty. Problem w tym, że tak jest wszędzie. Czeski humor i dystans do siebie to tylko bzdurne stereotypy.

4. CO DALEJ Z BLOGIEM?

Bardzo lubię pisać o podróżach i kolei. Trudno powiedzieć, co będzie dalej z blogiem. Wszystko zależy od tego, czy przeżyję i czy będę mógł chodzić oraz pracować przy komputerze. Jako kaleka nie jestem w stanie wiele zrobić.

Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, będę prowadził blog na luzie, bez oglądania się na statystyki oraz zasięgi na portalach społecznościowych. Czyli nastąpi powrót do koncepcji sprzed 10 lat.

Ze względu na stan zdrowia nie mam szans na jakieś ciekawe współprace ani na rozwój bloga. Ale to nic.

Ponadto cierpię na lęk przed podróżą. Boję się, w trakcie podróży pojawią się kłopoty zdrowotne i nie będzie miał mi kto pomóc. Dlatego w tym roku zamierzam podróżować jedynie po najbliższej okolicy, później zobaczymy.

Będę również musiał zmienić styl życia – więcej aktywności, więcej ruchu. Szkielet bloga został stworzony, pozostaje doskonalić dzieło.

Jakie mam marzenia podróżnicze?

Obecnie nie myślę o podróżach. Marzę, żeby móc normalnie chodzić. Jeśli natomiast chodzi o podróże, to w przeciwieństwie do popularnych blogerów nie lubię obleganych miejsc. Nie marzę o podróży do Dubaju, na Zanzibar, czy popularnych europejskich stolic. Nie mam ochoty na wizyty w modnych obiektach gastronomicznych, czy pisanie o kolejnej ścieżce w koronach drzew. Nie podróżuję dla lajków.  Wolę mniej znane miejsca i mniejsze kraje.

Bardzo chciałbym zwiedzić pociągiem Litwę, Łotwę i Portugalię. Marzę również o dwutygodniowej podróży z biletem Interrail, w celu zdobycia materiałów ilustrujących artykuły o kolejach w Europie oraz napisania kilku artykułów o podróży pociągami międzynarodowymi.

Chciałbym także pojeździć pociągami po liniach lokalnych w Czechach, na Słowacji, Chorwacji, Bułgarii i Rumunii.

Z bardziej egzotycznych marzeń należy wymienić następujące:

– podróż pociągiem z Biszkeku do Bałykczy w Kirgistanie.
– podróż pociągiem z Duszanbe do miasta Kuljab w Tadżykistanie.
– przejechać się pociągiem w Turkmenistanie.
– pojeździć pociągiem po Iranie.
– przejechać się pociągiem w Urugwaju.
– przejechać się pociągiem w Beninie, Togo, Malawi i Mozambiku.

Przejechać trasę dawnego pociągu „Gran Capitan” Buenos Aires – Parana w Argentynie. Trasa pociągu jest nietypowa, bowiem biegnie wzór granicy z Urugwajem i Brazylią, a kończy się przy granicy z Paragwajem. Przy okazji chciałbym zwiedzić miasta przy trasie pociągu.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że te marzenia nigdy się nie spełnią.

Które polskie miasta chciałbym odwiedzić?

W najbliższych latach chciałbym odwiedzić następujące polskie miasta:

Ostrzeszów, Ostrołęka, Krosno, Sanok, Wschowa, Suwałki, Bielsk Podlaski, Orneta, Braniewo, Chojnice, Starachowice, Namysłów, Sieradz, Gorlice, Chodzież, Piła, Żagań, Płock, Głogów oraz Łomża.

Jak widzicie, moje marzenia i plany są nietypowe. Świat byłby jednak nudny, Gdyby wszyscy pisali o tym samym i wszyscy podróżowali w te same miejsca. Tak naprawdę z każdym dniem tracę nadzieję, że kiedykolwiek wrócę do zdrowia.

Mam pretensje do całego świata.

Hejterzy czasami zarzucają mi, że mam pretensje do całego świata, a sam nic nie robię, aby zmienić swój los.

Jest to pogardliwe stwierdzenie wobec każdego, kto odważy się skrytykować istniejące układy.

Mam pretensje do całego świata, A czy nie są one słuszne?

Spójrz na to: celebrytka z Instagrama zakłada konto i po kilku postach zarabia po kilkanaście tysięcy zł za jedno zdjęcie. Tylko dlatego, że jest znana. Ty nie zarobisz nigdy, bo nie jesteś znany.

Taki film jest wart 50 tysięcy złotych. Czy to normalne?

Inny przykład to patostreamerzy i inni vlogerzy zarabiający na głupich, prymitywnych treściach. Na wartościowych treściach nie zarobisz nigdy, natomiast na głupocie dorobisz się majątku. Czy tak powinno być?

Przepustką do sukcesu w internecie nie jest wytrwałość ani ciężka praca. Dużo łatwiej odnieść sukces dzięki układom lub po prostu występowi w jakimś programie typu reality show. To ma o wiele większą wartość jest niż pasja i serce wkładane w projekty.

Dla mnie mechanizmy rządzące internetem są niezrozumiałe. Ale patrząc na ludzi wydaje się, że nikomu to nie przeszkadza.

Mogą mieć pretensje do świata i losu, że nie piję, nie palę, nie biorę narkotyków, a wciąż choruję, natomiast widzę osoby, które piją palą, ćpają, jedzą byle co, nie dbają o zdrowie i są zdrowe. Taki świat.

Mogę mieć również pretensje, że przez całe życie dbałem o zęby, a w stosunkowo młodym wieku popsuły się one przez chemioterapie i działanie leków.

W miarę swoich możliwości robiłem, co mogłem, aby odmienić swoją sytuację. Są jednak osoby, który to nie jest dane. Wielokrotnie prześladował mnie niewiarygodny pech. Właściwie od małego.

Jedni mają jakiś talent, pasję, mogą je rozwijać, spotykają na swojej drodze ludzi wspierających ich. Ja, z drobnymi wyjątkami, nie miałem możliwości ani wsparcia, a na przykład w szkole średniej trafiłem na zwyrodnialców, którzy z zazdrości o aparat cyfrowy oraz w zamian za lepsze oceny (podżegani przez nauczycieli), zgotowali mi piekło śniące mi się do dziś po nocach.

Na świecie musi zostać zachowana równowaga. Skoro jednym udaje się wszystko, muszą być też pracy, którym nie udaje się nic. Ten blog i moja historia są tego przykładem.

Trudno bowiem nie złorzeczyć na los w sytuacji, kiedy po ponad 9 latach pracy widać światełko w tunelu i akurat z niewiadomych przyczyn nie mogę chodzić, a do tego zapadam na chorobę nowotworową. Wszystko dzieje się w szczycie czwartej fali pandemii, a chemioterapię przechodzę w czasie szczytu piątej fali w moim regionie.

Takiego pecha w życiu miałem wielokrotnie. Już 2014 roku była szansa na rozwój bloga i współpracę z liczącymi się markami. Niestety, właśnie wtedy skręciłem kostkę i również wtedy zaatakowała mnie po raz pierwszy choroba nowotworowa. Szanse zostały zmarnowane.

Od 2014 roku czekam na zabieg urologiczny. Najpierw przepadł z powodu choroby nowotworowej. Później z powodu zgorzeli zęba. Zdecydowałem się załatwić termin prywatnie w pobliskim szpitalu, ale operację odwołano z powodu pandemii. Kiedy przeszła pierwsza fala, NFZ czasowo wycofał refundację dla tego typu zabiegów. W 2021 roku, w akcie desperacji, chciałem ten zabieg zrobić prywatnie. I akurat tydzień planowanym zabiegiem wystąpiła kontuzja nogi, do czego potem dołączyła choroba nowotworowa i nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda mi się przejść zabieg. Inni po prostu idą na zabieg w wyznaczonym terminie i tyle.

W moim przypadku zawsze wystąpią okoliczności uniemożliwiające normalne załatwienie sprawy. Tak samo dzieje się przy planowaniu podróży, w sprawach urzędowych i wielu innych aspektach życia. Po prostu niewiarygodny pech towarzyszy mi od małego.

W czasie prowadzenia bloga 8 razy próbowałem przejechać się autokarami Lux Express. Wszystkie bilety przepadły z powodu chorób i zdarzeń losowych. Taki pech. Fakt, choruję częściej i dłużej niż normalne osoby, ale bez przesady.

Piszę o tym, ponieważ wciąż słyszę od ludzi sukcesu, jakie wszystko jest łatwe i proste. Wystarczy tylko chcieć. Nie każdy tak ma.

Jeśli chodzi o dalsze losy bloga – zależy od zdrowia. Tylko i wyłącznie.

 

%d bloggers like this: