ŁOTWA 2017
Moje podróże –> Łotwa 2017
Od wielu lat marzyłem o dwóch rzeczach – odwiedzeniu Rygi i podróży samolotem. U innych osób takie coś to kwestia dni, u mnie z powodu przeciwności losu oraz niechęci otoczenia musiałem czekać na spełnienie marzenia siedem lat. Ze względu na koszty była to podróż krótka, kolejowych motywów było niewiele. Opis powstał po upływie 11 miesięcy, a podczas podróży nie robiłem notatek.
Łotwa - artykuły na blogu |
---|
1. Kolej na Łotwie - przewodnik dla pasażerów 2. Jak dojechać na Łotwę - przewodnik 3. Ryga na weekend 4. Jurmała - łotewski Sopot 5. Największe atrakcje Łotwy 6. Ciekawostki o Łotwie |
Przygotowanie do podróży
Bilety na samolot, przejazd autobusem Katowice – Berlin oraz pociągiem Poznań – Trzebinia kupiłem ze znacznym wyprzedzeniem, co pozwoliło obniżyć koszty. W planie był także przejazd autobusem Lux Express Ryga – Parnawa, ale z powodu przeziębienia musiałem zrezygnować (po raz szósty lub siódmy bilety promocyjne na Lux Express przepadły – mam wyjątkowego pecha do tej firmy).
1. dzień – 04.09.2017 (poniedziałek)
Pierwszego dnia podróży nie działo się wiele. Do Katowic pojechałem popołudniowym pociągiem z Oświęcimia. W pociągu niewiele się działo, obłożenie średnie.
Po dotarciu do Katowic początkowo miałem nadzieję, że gdzieś będę mógł za darmo pooglądać mecz piłkarskiej reprezentacji Polski z Kazachstanem. Niestety, po Strefie Kibica na Rynku nie było już śladu, a mecz transmitowali tylko w knajpach, gdzie nie chodzę.
Polski Bus do Berlina miał odjechać o 23:40. Po 20 poszedłem na wyżerkę do Galerii Katowickiej – w niektórych lokalach jedzenie w ostatniej godzinie sprzedają 50% taniej. Trochę się spóźniłem, najlepsze dania zostały wykupione i musiałem zadowolić się kurczakiem z ryżem z Sevi Kebab.
Około 22:30 idę z dworca kolejowego na autobusowy. Udało się przejść bez zaczepek ze strony dresiarzy i żuli. Na dworzec dotarłem 10 minut później. Dworzec autobusowy w Katowicach wygląda okropnie – zamknięta poczekalnia, stary blaszak, brak zadaszenia nad peronami, nieciekawy skwer za dworcem. Czynna tylko toaleta oraz budka z fast-foodami.
Na dworcu spędziłem godzinę. Na słupach oświetlenia ulicznego i różnych innych miejscach wisiało sporo ogłoszeń o pracy dla Ukraińców w zawodach budowlanych i mechanicznych. Po 23 zaczął kropić deszcz.
O 23:00 przyjechały z Krakowa dwa autokary – jeden do Wiednia, drugi do Berlina. Zająłem miejsce i spanikowany modliłem się, żeby przetrwać tę podróż. Autokarem na tak długiej trasie nie jechałem od ponad dwudziestu lat.
1. dzień – 05.09.2017 (wtorek)
Po pierwszym ataku paniki wkrótce uspokoiłem się i jechało mi się całkiem wygodnie. Przejeżdżaliśmy przez Strzelce Opolskie, autobus zatrzymywał się w Opolu (wysiadły 2 osoby) i Wrocławiu. We Wrocławiu wymiana pasażerów była bardzo duża, a część nie miała rezerwacji, bo kupowała bilet przez stronę Flixbusa. Na dolnym pokładzie byłem jedynym, do którego nie dosiadł się nikt.
Za Wrocławiem zasnąłem i obudziłem się dopiero, kiedy kierowca zapowiadał przystanek na lotnisku Berlin-Schonefeld.
Lotnisko powitało mnie piękną, słoneczną pogodą. Do odlotu pozostawały 4 godziny. Na niedużym lotnisku sporo policji, w tym panowie z karabinami maszynowymi. Zwiedziłem stację kolejową, w biletomacie kupiłem bilet promocyjny na pociąg Berlin – Poznań, pospacerowałem po okolicy i wróciłem na lotnisko. Na śniadanie zjadłem kiełbasę w knajpie, gdzie cena nie była wygórowana, ale kiełbasa była ohydna i później zaowocowało to sensacjami żołądkowymi. Na lotnisku przyzwoite ceny były w piekarni, ale jako człowiek na diecie bezglutenowej nie mogłem nic kupić.
Do 9:00 siedziałem sobie w terminalu. Później zaczęły się tworzyć kolejki do kontroli bezpieczeństwa, więc zdecydowałem się jak najszybciej przejść do hali odlotów. Problem w tym, że w recenzjach wyczytałem, że w halach odlotów na tym lotnisku nie ma toalet, co było nieprawdą, a przysporzyło mi niepotrzebnego stresu.
Kontrola bezpieczeństwa przebiegłaby bez problemów, gdyby bramka nie zapiszczała, kiedy ja i człowiek obok przechodziliśmy jednocześnie. Znów stres, gościa wzięli na bok, mnie puścili. Stres zrobił swoje, ale opisów wam oszczędzę.
W końcu zostało 30 minut do planowanego wylotu. Ustawiłem się w kolejce do odprawy jako dziesiąty. Patrzyłem, jakie tłumy ustawiają się do samolotów lecących do Włoch, czy Hiszpanii, naiwnie myśląc, że do Rygi poleci mniej osób.
I stoję tak sobie w kolejce, przyleciał samolot z Rygi. Dalej stoję. Ustawiła się ogromna kolejka. W końcu pięć minut przed planowaną godziną odlotu zaczynają puszczać. Wyszedłem na plac przed halą odlotów, tu też musimy czekać. Byłem nieziemsko wkurwiony i zestresowany. Kiedy w końcu pójdziemy do samolotu?
Ostatecznie pozwolono nam przejść pieszo do samolotu. Wszyscy zajęli miejsca, ja przed wylotem musiałem skorzystać z toalety. Nie wiedziałem, że podczas startu i lądowania nie można z niej korzystać, a wcześniej musiałem swoje odstać w kolejce, więc wizyta przeciągnęła się do kilku minut. Stewardesa zaczyna pukać do drzwi, żebym wychodził, bo chcą startować. Po 30 sekundach drugi raz, tym razem już spanikowanym głosem. Wychodzę, a tu wszyscy patrzą na mnie przerażeni myśląc, że jestem terrorystą. Macham im przed nosem legitymacją osoby niepełnosprawnej i tłumaczę się, co uspokaja atmosferę. Na wszelki wypadek siadam na wolnych miejscach, przygotowanych dla pasażerów sprawiających kłopoty.
W końcu startujemy. Podczas lotu cały czas stewardessy namawiają do kupna przekąsek, napojów oraz udziału w jakiejś loterii Ryanaira. Nie ma chętnych. Na mnie patrzą niepewnym wzrokiem, nie wiedząc, kim jestem. Jak wiecie, swego czasu media we współpracy z Uniwersytetem Masaryka w Brnie oraz skorumpowaną czeską policją wykreowały mnie na wielkiego terrorystę, więc boję się, że w razie kłopotów będzie źle. Stewardessy nie mają o tym pojęcia, ale służby bezpieczeństwa już tak. Stres jak nie wiem.
Lot jak lot, nuda. Ze zdziwieniem stwierdzam, że personel słabo mówi po angielsku i trudno zrozumieć niektóre instrukcje. Lądowanie okropne – ból uszu i „pękanie bębenków”. Nie pomagało ziewanie i tym podobne dobre rady, tym razem nie tylko ja byłem przerażony. Trwało to około dziesięciu minut, problemy ze słuchem miałem jeszcze długo po wylądowaniu.
Lot trwał krócej niż wynikałoby to z rozpiski, więc przylecieliśmy punktualnie. Koszmar jeszcze się nie kończy, bo trzeba poczekać na pojazd ze schodami. Kiedy wychodzę z samolotu, stewardesy patrzą na mnie z przerażeniem w oczach. Ja na nie z jeszcze większym przerażeniem. Mam dość samolotów i gdyby nie bilet zakupiony na lot powrotny, nie poleciałbym już więcej.
W Rydze pochmurno, ale temperatura przyjemna. Lotnisko sprawia bardzo dobre wrażenie, nie było problemu z zakupem biletu 3-dniowego komunikacji miejskiej, plan miasta oraz materiały informacyjne dostałem gratis.
Przez kilkanaście minut siedziałem jeszcze na lotnisku, aby uspokoić nerwy po locie. W końcu uspokoiłem się. Z przystanku właśnie odjeżdżał przegubowy Solaris do centrum. Z początku jechaliśmy drogą szybkiego ruchu, po 10 minutach autobus wjechał do gęściej zabudowanych części Rygi. Pierwsze wrażenia bardzo dobre – drewniane domki, dużo zieleni, ładne budynki publiczne. Im bliżej centrum, tym większe natężenie ruchu.
Po około trzydziestu minutach autobus dojechał w okolice dworca kolejowego. Priorytetowo chciałem załatwić sprawę z zarezerwowanym noclegiem. Koło dworca autobusowego kupiłem dwa hot-dogi w kiosku Nordvesen (2,85 euro), przeszedłem koło kanału i przez targ centralny. Sporo podejrzanych osobników, okolica nieciekawa.
Nocleg zamówiłem w hostelu przy targowisku – pokój jednoosobowy z łazienką blisko dworców i centrum miasta za 16 euro za noc. Jak na Rygę cena bezkonkurencyjna. Hostel znalazłem bardzo szybko. Kiedy wszedłem i zobaczyłem recepcję, miałem ochotę uciec. Przypomniały mi się wszystkie fatalne recenzje i historie o pluskwach. Recepcja taka, że szkoda gadać. Przemogłem strach, zameldowałem się, poszedłem na górę. Pokój wyglądał całkiem przyzwoicie – dwuosobowy dość duży, łazienka z prysznicem. Luksusów nie ma, ale za tę cenę to całkiem nieźle.
Pogoda nadal pochmurna, słońca nie widać. Z hostelu wybrałem się komunikacją miejską do Muzeum Kolejnictwa obok charakterystycznego budynku Biblioteki Narodowej. Spędziłem tam około godziny – wejście do środka jest płatne (2,5 euro), ale wystawę taboru można zwiedzać bez kupna biletu. Wnętrze można sobie darować. Wystawa taboru nieduża, ale ciekawa. Szkoda jedynie, że nie można wejść do starych składów i wagonów.
Następna część podróży to podróż autobusem do dzielnicy Agenskalns, gdzie spodziewałem się znaleźć całe ulice z drewnianymi domkami. Główna ulica, którą jechał autobus, prowadziła przez jeden z licznych parków miejskich. Początek września na Łotwie to już jesień i nawet pomimo pochmurnej pogody widać było, jak liście na drzewach mienią się kolorami.
Wysiadłem przy hali targowej na ulicy Barina, skąd rozpocząłem spacer po ulicach z drewnianą zabudową charakterystyczną dla Łotwy i części Estonii. Muszę powiedzieć, że byłem zachwycony. Dziesiątki pięknych, ale zaniedbanych domków, ciche uliczki, pusto i gdyby nie osobnicy o nieprzyjaznym wyglądzie oraz dresiarze w samochodzie na najładniejszej ulicy, zrobiłbym bardzo ładne zdjęcia. Niestety, w najładniejszych miejscach tej dzielnicy nie czułem się zbyt bezpiecznie. Mimo wszystko wrażenie pozytywne.
Wracam autobusem do centrum miasta. Po drodze, między przystankami, zatrzymują nas kontrolerzy biletów – kontrolerzy zatrzymują autobusy w wybranych miejscach na trasie i w asyście straży miejskiej przeprowadzają kontrolę biletów. Nie złapali nikogo bez biletu. Jedziemy dalej. Kocham tak jeździć komunikacją miejską wśród miejscowych i chłonąć atmosferę miasta.
Wysiadam w centrum, idę zwiedzać najpopularniejsze miejsca. Szczegółów spaceru nie będę opisywał, wszystko znajdziecie w przewodnikach. Ja byłem zachwycony. Centrum zadbane, bardzo ładny park, odnowione elewacje kamienic – czego chcieć więcej?
Jeśli chodzi o kobiety, nietrudno zauważyć, że Łotyszkom bardzo podobają się Murzyni i Arabowie. Same Łotyszki dzielą się na kobiety o figurze babć znanych nam z czasów ZSRR oraz zadbane, młode kobiety o zgrabnej figurze. W sumie pod względem wyglądu nie różnią się od Polek, podobnie jak pod względem ideału mężczyzn.
Zaskakuje wszechobecny język rosyjski – na ulicy widać i słychać go znacznie częściej niż łotewski. Po łotewsku znałem parę słów, ale kiedy próbowałem go używać, Łotysze wciąż mnie poprawiali, więc odpuściłem sobie.
Turystów nie za mało, ale też nie za dużo. Spacer bardzo poprawił mi humor, jednak mina zrzedła mi, kiedy poszedłem na obiad do Lido. Bardzo chciałem spróbować zupę soljankę – cena za mały talerz to 1,65 euro. Do tego Lula kebab w sosie (200 g) – 2,60 euro i ryż – 0,80 euro. Jeśli porównam z cenami w Warszawie, czy Berlinie to niedrogo, ale w porównaniu do takiego Oświęcimia dość dużo. Inna sprawa, że bardzo mi smakowało.
Po zjedzeniu obiadu (ok. 18:00) idę na dworzec fotografować pociągi. O dziwo nikt nie zaczepia mnie, że nie wolno fotografować. Łotewskie pociągi znacznie lepiej wyglądają na zdjęciach niż na żywo, w wielu z nich nie ma też toalet. Ważne jednak, że do takiej Jurmały albo Siguldy jeżdżą często. Gorzej z Kiesiem i Dyneburgiem, natomiast Lipawa to całkowita porażka – raz w tygodniu. Do Windawy pociągi nie jeżdżą w ogóle. Szkoda, że chociaż w sezonie letnim nie ma połączeń do Gulbene na wąskotorówkę Gulbene – Aluksne.
Zapada zmrok, mimo wszystko fotografuje mi się bardzo przyjemnie. Po sesji na dworcu zbieram się do sklepu Rimi w budynku dworca kolejowego. Bardzo różnorodne towary nie tylko z Łotwy, sporo rzeczy z Białorusi, Estonii, Rosji, a nawet Finlandii. Rzeczy, których nie kupimy w Polsce. Zrobiłem drobne zakupy, musiałem stać w kolejce do kasy, bowiem automaty przyjmują tylko karty kredytowe, a ja płaciłem gotówką.
Następnie na kolację do McDonald’sa na frytki i do hostelu. Zasypiam o 22:00.
3. dzień – 06.09.2017 (środa)
W recenzjach hostelu wyczytałem, że w nocy nie da się spać przez gwar z targowiska. Pomimo zatyczek w uszach obudziłem się już o 3:30. Gwar to była jedna z przyczyn, druga to zimno i duża zmiana temperatury. Upłynęły wprawdzie dwa lata od chemioterapii, ale w przypadku takich zmian pogody organizm nadal fatalnie reaguje. Dzień powitałem infekcją dróg moczowych, dreszczami i stanem podgorączkowym, po przebudzeniu nie mogłem zasnąć do około 4:30. Rano miałem zaplanowany wyjazd Lux Expressem do Parnawy na wycieczkę jednodniową, więc musiałem coś zrobić.
O 6:00 rano obudziłem się na dobre. Samopoczucie fatalne. Wziąłem prysznic, dzień zacząłem od dwóch tabletek Neosine oraz herbatki na przeziębienie. Nie pomogło. Zszedłem na dół kupić żurawinę. Taka sytuacja o tej porze roku w Rydze to norma – różnice temperatur pomiędzy dniem a nocą są bardzo duże, a centralne ogrzewanie jeszcze nie zostało włączone i bez względu na obiekt noclegowy możecie skończyć jak ja. Na szczęście pluskiew nie było.
Jeszcze łudziłem się, że pojadę do tej Parnawy, ale postanowiłem odpuścić, ponieważ następnego dnia miałem znacznie dłuższą podróż. Kolejny raz tanie bilety promocyjne Lux Express przepadły, mam wyjątkowego pecha do tej firmy.
Zjadłem trochę żurawiny, położyłem się spać. Poranek zimny i nieprzyjemny. Spałem do 09:00, obudziłem się w trochę lepszej formie – kolejna dawka Neosine, herbatka na przeziębienie i kilkanaście owoców żurawiny. Znów śpię.
Po 10:00 wybrałem się na spacer. Zaczęło świecić słońce, zrobiło się cieplej, od razu poprawiło się samopoczucie. Centrum Rygi w promieniach łagodnego słońca wygląda przepięknie. Na śniadanie znów dwa hot-dogi w Nordvesen, do popicia ciepła herbata z automatu (0,60 euro).
Podczas spaceru przez targ skręciłem w niewłaściwe przejście – upatrzyli mnie sobie panowie, których wygląd nie budził wątpliwości, że trudnią się ciemnymi interesami, a konkretniej wymuszaniem haraczy. Nie musieli nic mówić, po ich spojrzeniach rozumiałem przesłanie „Kurwa, spierdalaj stąd, bo cię zajebiemy”. Z dużymi obawami przeszedłem do innej części targowiska, na szczęście nie śledzili mnie. Patrole policji co jakiś czas było widać, ale śmiem wątpić, czy policja dałaby sobie radę w sytuacji zagrożenia.
Poczułem się lepiej, więc postanowiłem pojechać pociągiem do Jurmały. Tylko pół godziny drogi, bilet niedrogi, a pociągi kursują często. Pojechałem starym łotewskim RVR-em z długimi ławami ze skaju. Pociąg jak pociąg, nic nadzwyczajnego. Prędkość przyzwoita, w pociągu toalety brak, jednak na wszystkich stacjach po drodze są toi-toie. Na początku przejeżdżamy przez Most nad Dźwiną – wtedy z okien pociągu roztacza się piękny widok na zabytkowe centrum Rygi i hale targowe, dalej przez osiedla Rygi, a do Jurmały jedziemy wokół lasów i nieużytków z trawą wyższą niż większość ludzi. Na długich odcinkach wzdłuż linii kolejowej prowadzą szlaki rowerowe. Malownicze rozlewiska i koryto rzeki Lelupe uświadamiają mnie, że dotarłem do Jurmały.
Wysiadłem na stacji Mayori. Pogoda piękna. W punkcie informacji turystycznej dostałem plan miasta i ulotki informacyjne. Pospacerowałem po deptaku w centrum, po czym udałem się na plażę, gdzie chwilę posiedziałem, później znów spacer i powrót na stację. Niestety, nie byłem w formie na dłuższe spacery, wiał chłodny wiatr, a perspektywa jutrzejszej podróży powrotnej do Polski trochę przerażała mnie.
W Jurmale spędzam półtorej godziny. Stanowczo za mało. W pociągu z Rygi do Jurmały i powrotnym turystów sporo, ale tłoku nie ma. Bilety wyglądają jak paragony ze sklepu, konduktorzy kasują je przybijając okrągły stempel z numerem pociągu. W drogę powrotną zawiózł mnie RVR zmodernizowany z funduszy Unii Europejskiej – są stojaki na rowery, można się połączyć bezpośrednio z policją, nie ma natomiast toalety.
Do Rygi dojeżdżamy około 15:00. Jest wystarczająco dużo czasu na spacer oraz sfotografowanie najpiękniejszych miejsc. To ostatnie okazało się niełatwym zadaniem, bowiem w Rydze akurat było killku blogerów i Instagramerów, a kiedy zaczynali robić pozować do zdjęcia kopiując pozy z amerykańskich blogów, trwało to czasami kilkanaście minut, zanim można było fotografować ulicę tak, żeby im nie przeszkadzać, a także nie uchwycić ich w kadrze.
Centrum Rygi z każdą chwilą podoba mi się coraz bardziej. Świetna atmosfera, piękne zabytki, jeszcze piękniejsze parki, aż człowiek czuje, że żyje. Na przejściach dla pieszych dwa razy dochodzi natomiast do incydentów – zapala się zielone światło, samochody stają, ludzie wchodzą na przejście. Nagle luksusowy samochód omija z dużą prędkością samochody czekające na czerwonym świetle i o mało nie wjeżdża w pieszych przechodzących przez przejście. Oba incydenty w niedługim odstępie czasu – w jednym z takich samochodów za kierownicą siedzi kobieta, w drugim mężczyzna. Od razu widać, że to dorobkiewicze, którzy nie liczą się z nikim i niczym.
Na obiad w Lido to samo, co wczoraj, tylko bez zupy.
Około 18:00 poszedłem zwiedzać zaniedbaną część Rygi po drugiej stronie torów, czyli cieszące się złą sławą tereny za budynkiem bardzo podobnym do Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Dzielnica bardzo zaniedbana, aczkolwiek urokliwa – przechodniów jak na lekarstwo. Rozpadające się kamienice, pozamykane od dawna sklepy, głośna muzyka grająca ze środka niektórych budynków – pod względem bezpieczeństwa nieciekawie, pod względem architektonicznym znacznie lepiej. Niestety, zapadł zmrok, rozładowała się bateria w aparacie i trzeba było wracać.
Na koniec dnia zrobiłem zakupy w Rimi. Ceny wielu produktów wyższe niż w Polsce. Chciałem kupić trochę rzeczy na pamiątkę i jakieś słodycze dla znajomych, ale liczyłem, że w sklepach wolnocłowych na lotnisku będzie taniej.
Wieczorem nadal było bardzo ciepło, czułem się rewelacyjnie. Żurawina szybko zwalczyła infekcję dróg moczowych. Jakoś przebolałem, że nie zobaczę chociaż jednego miejsca w Estonii. O 21:00 kładłem się spać, tym razem w bluzie i ciepłych skarpetkach.
1. dzień – 07.09.2017 (czwartek)
Dzień podróży powrotnej. Hałas rozkładanych stoisk budzi mnie o 4:30, pomimo zatyczek w uszach. Pluskiew na szczęście nie ma. Rano pochmurno i zimno. Wylot zaplanowany na 13:15, więc zdążę jeszcze trochę pospacerować.
Wymeldowałem się z hotelu około 8:00, poszedłem zwiedzać Rygę. Słońce wyszło dopiero około 10:00, więc na zrobienie zdjęć miałem może z godzinę, bo później trzeba było jechać na lotnisko. Udało się pstryknąć ostatnie fotki zabytków, zjeść dwa hot-dogi na śniadanie i nadszedł czas odjazdu.
Autobus na lotnisko jechał dłużej niż zwykle i inną trasą, co powinno mieć miejsce tylko w weekendy. Jedyna zaleta to fakt, że przejeżdżał przez uliczki zabudowane pięknymi drewnianymi domkami, które tak bardzo podobają mi się na Łotwie. Wjeżdżając na lotnisko minęliśmy tutejsze Muzeum Lotnictwa.
Na lotnisku w Rydze czuję się lepiej niż na lotnisku w Berlinie. Kontrola bezpieczeństwa dokładniejsza i dłuższa. W sklepach wolnocłowych znacznie drożej niż w supermarkecie Rimi, więc zrezygnowałem z zakupów dla znajomych, kupiłem jedynie Balsam Ryski w promocyjnym opakowaniu dla siebie.
Czar pryska przy odprawie – oczekiwanie równie długie jak w Berlinie. Tym razem jednak podszedłem do wszystkiego spokojnie.
Półtoragodzinny lot nie różnił się niczym od lotu z Berlina do Rygi. Samolot zapełniony w stu procentach, zachęcanie do zakupów i udziału w loterii, bardzo chciałem, aby jak najszybciej się skończył. I stało się to tak, że nawet nie zauważyłem – nie było problemów z uszami, lądowanie szybkie, ale twarde. Kilka osób zaczęło klaskać.
Na stacji koło lotniska Berlin-Schonefeld nie chciało mi się czekać 45 minut na pociąg do stacji Berlin Ostbahnhof, więc pojechałem kolejką podmiejską. Kolejka jechała trasą okrężną, a ja chciałem obejrzeć Berlin z okien pociągu. I wszystko byłoby świetnie, ale w pewnym momencie zwątpiłem, czy kiedykolwiek dojadę do celu. Podróż wydawała się trwać bardzo długo, do stacji przesiadkowej dotarłem po 40 minutach, potem czekanie na przesiadkę i ostatecznie na stacji Berlin Ostbahnhof byłem po przyjeździe pociągu z lotniska.
Do odjazdu pociągu do Poznania pozostawało półtorej godziny. Poszedłem na zakupy – kupiłem drobne rzeczy i mój ulubiony napój Mezzo Mix – schłodzony. Nie mogłem się powstrzymać i tuż po opuszczeniu sklepu wypiłem napój, ale kiedy spojrzałem na etykietę i zawartość cukru, przestał być moim ulubionym napojem i była to ostatnia butelka, jaką wypiłem.
Rozpadał się rzęsisty deszcz. W internecie wyczytałem, że w sklepie Netto przy dworcu sprzedają dobre kiełbasy na gorąco. Kupiłem, stanąłem przed wejściem na dworzec i zajadam kiełbasę. Nie zjadłem połowy, a tu nagle słyszę głośne: „Hau, hau”. Nie przerywam jedzenie, ale szczekanie staje się coraz głośniejsze i coraz bliższe, do tego charakterystyczne warczenie. W końcu „hau, hau” słychać spod moich nóg, nie da się tego zignorować. Patrzę, a przede mną stoi jamnik szorstkowłosy, wyrywający się pani ze smyczy. „Hau, hau”. Pani nie widzi, więc zjadam kolejny kęs kiełbasy, mlaskając przy tym donośnie. Jamnik nie daje za wygraną. Szczeka, staje na dwóch nogach, skowyczy, jego pani – starsza Niemka – śmieje się, w końcu nie wytrzymuję i daję mu trochę kiełbasy. Piesek zębami chwyta łup i błyskawicznie zjada. Chciałby jeszcze, ale już nie mam.
Po 16:00 wsiadłem do pociągu jadącego do Poznania. System przydzielił mi miejsce w przedziale, choć chciałem wagon bezprzedziałowy. Jechałem z dwiema Polkami pracującymi w Niemczech, bardzo dobrze mówiącymi po niemiecku. Zazdroszczę im znajomości języka. We Frankfurcie nad Odrą dosiadły się trzy nauczycielki z Warszawy z siatkami wypełnionymi bombonierkami, alkoholami i różnymi niemieckimi produktami. Obgadują swoich uczniów – dowiedziałem się niemal wszystkiego o najgorszych i najlepszych uczniach, o tych przeciętnych chyba nie plotkują. Mnie to musieli dopiero obgadywać.
Podróż minęła bardzo szybko, za stacją Świebodzin widać pomnik Jezusa Chrystusa, a przed Poznaniem nowo wybudowane osiedla mieszkaniowe. W Poznaniu słonecznie.
W Poznaniu musiałem czekać trzy godziny na pociąg Przemyślanin na południe kraju. Zdążyłem jedynie zjeść obiad w Express Marche za 50% – jakość i smak świetne jak od lat.
Pociąg pełny, zgodnie ze wskazaniem na bilecie mam miejsce w wagonie bezprzedziałowym. Wcześniej w automacie kupiłem napoje energetyczne, aby nie zasnąć. Jadę obok młodej, sympatycznej dziewczyny, która pije jakiś napój azjatycki, który również ma pomóc jej nie zasnąć. W wagonie najróżniejsi ludzie – przede mną cztery osoby jadące na przepustkę z więzienia we Wronkach do Bytomia.
Pomiędzy Wrocławiem a Opolem dochodzi do mniejszej kłótni. Wyzywająco ubrana pani lekkich obyczajów zajęła komuś miejsce i dziwi się, że jest coś takiego jak miejscówki.
Sympatyczna dziewczyna jadąca obok mnie wysiada w Kędzierzynie-Koźlu, jej miejsce zajmuje 50-60 latek prześmierdnięty wonią alkoholu i papierosów, z siatką w ręku i plecakiem. Przesypia całą drogę.
Wysiadam w Trzebini. Na stacji nie ma automatu biletowego Polregio, więc bilet muszę kupić w pociągu do Oświęcimia. Pasażerów pociągu bardzo mało.
Około 5:30 dojeżdżam na stację końcową.
Podsumowanie
Udało mi się spełnić dwa marzenia podróżnicze i pomimo różnych niedogodności podróż uważam za udaną. Uznałem, że podróż samolotem to jednak nie dla mnie i jeżeli będę mógł, wybiorę pociąg, a w ostateczności autobus.